piątek, 25 grudnia 2015

Sen pierwszy: Wilgoć, pączki oraz pielęgniarki

Czuję pod swoimi palcami wyjątkowo nieprzyjemną wilgoć. W nozdrza drażni mnie zapach poranku, a lewa noga drętwieje od ciągłego pozostania w bezruchu. Niepewnie otwieram oczy. Razi mnie widok błękitnej płaszczyzny. Podnoszę się do pozycji siedzącej i teraz, zamiast niebieskiej przestrzeni, widzę jaśniutką trawę, złączoną z ciągle niebieskim niebem. Mija chwila, zanim uświadamiam sobie, że znajduję się na łące. Usilnie próbuję przypomnieć sobie, jak znalazłam się w obecnym położeniu. Spoglądam na siebie, ale biała, krótka sukienka, ubrudzona na ciemnoczerwono oraz umorusane kolana niewiele mi mówią.
Naglę, słyszę stukot obcasów. Podnoszę dłonie do uszu, aby uchronić się od tym wyjątkowo nieprzyjemnym odgłosem. Rozglądam się nerwowo, ale nie dostrzegam wokół siebie niczego nowego. Odgłosy milkną, ale dopada mnie wrażenie, jakby ktoś oddychał nade mną miarowo.
– Doktorze, zmienić opatrunek? – Słyszę i przez moment czuję się jak w najprawdziwszym horrorze. Machinalnie podnoszę się z miejsca i biegnę przed siebie, jakby w poszukiwaniu właściciela głosu. Zatrzymuję się na okropnie nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach twarzy. Później czuję dłoń na czole, tyle głowy i ponownie siadam na trawniku, z niecierpliwością czekając na rozwój wydarzeń. Żegnają mnie te same uderzenia w posadzkę.
Zaczynam rozumieć, co dzieję się wokół mnie, ale zacięcie odsuwam od siebie tę myśl. Ponownie wstaję, jakby z nadzieją, że gdy spojrzę przed siebie z innej perspektywy, dostrzegę coś nowego.
– Cześć Laura. – Moje serce zaczyna bić szybciej na dźwięk tego głosu. Z wrażenia padam na kolana, brudząc je jeszcze bardziej.
Cześć Daniel – odpowiadam. Słyszę jak siada obok mnie, jak oddycha niepewnie i chyba zastanawia się, co właściwie powinien mi powiedzieć.
– Jak się czujesz? Doktor mówił, żebym dużo z tobą rozmawiał. – Wzdycham przeciągle, a moje usta mimowolnie wyginają się w delikatny uśmiech.
W porządku – szepczę.
– Sama wiesz, że nie jestem najlepszy w „rozmawianiu”. Przecież to ty potrafisz mówić godzinami! Założę się, że lepiej odnalazłabyś się w mojej roli – mówi, a ja wcale nie mam wrażenia, że sprawia mu to jakąkolwiek trudność.
Czuję na swoim nagim ramieniu dotyk jego ciepłej skóry. Przymykam oczy i oddaje się przyjemności. Palce błądzą po brodzie, czole, policzkach, zatrzymują się na zimnej, bladej szyi i zaciskają ledwo wyczuwalnie.
– Natalka prosiła ci przekazać, że dzisiaj do ciebie nie dotrze. Wysłała nawet Kacpra po kwiaty, ale on uznał, że skoro ja już kupiłem dla ciebie bukiet, lepiej wydać pieniądze Natalii na pączka, który przecież wołał go z drugiego końca ulicy – opowiada, śmiejąc się pod nosem, a mnie ta cała sytuacja, chociaż odrobinę absurdalna, wcale nie zdziwiła. – Wiesz, ona jako jedyna podchodzi do tego co się wydarzyło z jakimkolwiek optymizmem. Mówi, że przynajmniej wreszcie się wyśpisz.
Gładzi moje włosy, dotyka zmęczonych powiek, a drugą dłoń kurczowo splata z moją.
– Byłbym zapomniał. Leon jest w Warszawie. – Wzdrygam się na te słowa.
Leon? – wypowiadam wyjątkowo niepewnie.
– Zabawne, chyba obudziło się w nim coś ze starszego brata – mówi z mnóstwem goryczy w głosie. – Przywiózł ze sobą tą całą Tośkę. A ona nic, tylko marudzi, że niepotrzebnie gdziekolwiek wyjeżdżali – milknie na moment, a po chwili gwałtownie podnosi się z miejsca. – Muszę już iść – szepcze i składa na moim policzku szybki pocałunek.
Z braku zajęcia maszeruję przed siebie, chociaż okolica wcale nie zmienia się z każdym kolejnym krokiem. Wyczekuję jakiegokolwiek dźwięku, innego niż szelest trawy pod moimi bosymi stopami.
– Dzień dobry – wreszcie, ktoś się odzywa, a ja zatrzymuję się, zaintrygowana nieznajomym głosem. – Przyszłam zmienić pościel i, jeśli tylko sobie pani życzy, dostarczyć odrobinę rozrywki. – Czuję, jak ktoś wyrywa mi spod głowy miękkie podłoże, a chwilę po tym, zastępuje je innym, chłodniejszym. – Polubiła pani nasze pielęgniarki? Ja, muszę przyznać, nie darzę ich szczególną sympatią. Nie, była tu kiedyś taka jedna, Kinga, o ile dobrze pamiętam. Młoda kobieta, całkiem przyjemnie się z nią rozmawiało, ale nie pracowała u nas długo. Najwyraźniej w tym zawodzie nie uchowają się mili ludzie – mówi z ogromnym przejęciem, a słucha się jej wyjątkowo dobrze. Głos ma niski, dojrzały, ale również bardzo przyjemny i spokojny. – Ten od kwiatów to nie zbyt rozmowny, co? Był tu z godzinę, a wypowiedział może z parę sensownych zdań. Akurat byłam u Tomka z pokoju obok, a przez te cienkie ściany słychać wszystko. Nawet z moim niedosłuchem! Ale co ja mówię, ty przecież o tym wszystkim doskonale wiesz. W końcu to do ciebie przyszedł. Ach, ile ja bym dała, żeby do mnie tutaj takie przystojniaki przychodziły! Gdyby mnie teraz mój mąż usłyszał, chyba by się do mnie z tydzień nie odzywał! – śmieje się w jakiś taki zabawny sposób, aż mnie się udziela i chichoczę pod nosem. – Może – robi krótką przerwę, jakby chciała wzmóc dramaturgię swojej wypowiedzi – opowiem pani coś o wszystkich tutaj. Tu, na łóżku obok, śpi Małgosia. Znamy się już prawie od roku. Jest przecudowną dziewczynką, ale bardzo rzadko miewa jakiś gości. Ale jakie ma włosy! Plecenie z nich warkoczy to sama przyjemność! Rozmawiamy bardzo często i muszę pani w sekrecie przyznać, że jest tutaj moją ulubienicą. Następna sala należy do Tomka i Kamili. Tam zawsze roi się od ludzi! Tomek ze swoją rudą czupryną i uśmiechem wiecznie przyklejonym do twarzy ma tylu znajomych, że czasem mam wrażenie, że nie pomieszczą się w tym ciasnym pomieszczeniu. Za to przy Kamili bez przerwy jest jej narzeczony. Złoty chłopak! Miałam przyjemność zamienić z nim kilka słów i z tej Kamilki to prawdziwa szczęściara. Pod szóstką mieszka Krzyś. Najmłodszy z nas wszystkich. Jest tak śliczny i kochany, że nawet pielęgniarki bywają dla niego miłe. – Znowu śmieje się głośno, a ja wtóruję jej. Przypominam sobie, jak oschła była w stosunku do mnie wcześniej jedna z pielęgniarek i chyba zaczynam podzielać zdanie tej kobiety. – Ach, i byłabym zapomniała o Amelce! U niej wiecznie przesiaduje taki uroczy blondynek. Parę razy próbowałam się nawet dowiedzieć czy są parą, ale jedyną odpowiedzią był intensywny rumieniec na twarzy dzieciaka. No i, rzecz jasna, jestem jeszcze ja. Matylda, czyli po prostu salowa. Znana też, pod bardziej zmyślną nazwą, jako najlepsza przyjaciółka pacjenta. Zabawię, pocieszę jeśli tylko będzie taka potrzeba. – Milknie, ale stoi jeszcze przez moment nade mną. – Do zobaczenia jutro. Miłej nocki życzę! – odchodzi wreszcie, ale słyszę jak jeszcze długo rozmawia z małą Małgosią.

Za napisanie tego rozdziału należą mi się brawa. Naprawdę. Tyle razy do tego podchodziłam, raz nawet skończyłam, ale zawsze coś mi przeszkadzało. Laptop wyłączył się zanim zapisałam, plik się uszkodził, mój brat uznał, że na złość usunie mi wszystko z laptopa. Coś chyba naprawdę nie chciało, żeby mi się udało. Ale zaparłam się, napisałam wszystko w jedną noc, no i jest. Piszcie, co uważacie, bo jest to mój taki mały eksperyment. :) Możecie też się chwalić co dostaliście na święta!

A

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt, czyli jak porządnie zaniedbać swoich czytelników

Kto się spodziewał, że wytrwam z codziennymi wpisami? Na pewno nie ja. :) 
W każdym razie, chciałam wam życzyć w te święta wszystkiego co najlepsze. A w nadchodzącym roku, żeby wszystko potoczyło się po waszej myśli. 
No i sobie chciałam życzyć, żebym była bardziej sumienna w tym co robię. Wybaczcie, ale totalnie pochłonęły mnie simsy. Nawet teraz, podczas pisania tego posta, przeglądam sobie tsr, bo brakuje mi jakiś fajnych tapet. :') Swoją drogą, pobieranie modów to najlepsze zakupy na jakich kiedykolwiek byłam. Nigdy nie brakuję mi pieniędzy!

A

środa, 2 grudnia 2015

Ta słynna sukienka w małe sarenki...

Mam na imię Daniel i jestem samotnym tatą dwójki dzieci.
Czasem, w złości i poirytowaniu wywołanym natłokiem pytań, mam ochotę tak właśnie przedstawiać się ludziom. Męczy mnie ciągłe opowiadanie tej samej historii. I nie, za dwieście osiemdziesiątym ósmym razem wcale nie jest mi łatwiej. Myślę, że gdybym na czole napisał sobie „Tak, moją żonę zamknęli w psychiatryku”, oszczędziłbym sobie wiele bólu. A może, kiedyś wynajmę sobie człowieka, który będzie wypełniał za mnie te wszystkie obowiązki? 
Poznałem ją jedenaście lat temu, na studiach. Była ubrana w tą słynną sukienkę w małe sarenki. Włosy, jak zawsze, rozczochrane, upięte kolorową spinką, ale ona lubiła nazywać tę fryzurę „artystycznym nieładem”. Nosek zabawnie zmarszczony, a na nim para szkieł w masywnych, czarnych oprawach. Uśmiechała się, a ja cały czas miałem wrażenie, że to właśnie ja jestem adresatem tego uśmiechu. 
Zakochaliśmy się, można by rzec, błyskawicznie. 
Trzy lata później, wspólnie wybieraliśmy białą suknię. Nie wierzyliśmy w przesądy. 
Czternastego grudnia, w śnieżnej oprawie, przysięgaliśmy sobie wierność i uczciwość. Do tej pory uważam ten dzień za najpiękniejszy w moim życiu. 
Nie minął rok, a na świat miał przyjść nowy człowiek. Nim się obejrzeliśmy, biegaliśmy po mieście z ogromnym, różowym wózkiem, a ludzie na ulicy zatrzymywali się żeby pogratulować nam cudownych córek. 
Nie zdążyła nadejść kolejna jesień, a sielankę przerwała jedna, krótka diagnoza. Lekarze twierdzą, że to rodzinne. 
Ale! Myślmy optymistycznie! Przecież, mam „cudowne dzieci i szmat życia przed sobą”!
Włosy Tosi do złudzenia przypominały moje. Może gdybym zapuścił je i zaplótł w dwa warkocze, ludzie częściej zauważaliby podobieństwo pomiędzy nami. Oczy miała szmaragdowe, jak mamusia, a nosek zadarty, zupełnie jakbym widział nos mojej mamy. 
Natalka była istną kopią Marty. Blond loczki, smukły podbródek, zgrabny nosek. Tylko oczy miała moje; ciemne, czekoladowe. 
Obydwie tak samo urocze i kochane. Gdybym był jakimś totalnym pesymistą, mógłbym rzec, że były jedynym co przynosiło mi w życiu jakiekolwiek szczęście. Ale przecież, żaden ze mnie ponurak, prawda? 
Jeszcze parę miesięcy temu, odwiedzałem moją Martę codziennie. Pędziłem z przedszkola, gdzie musiałem uporać się z dwoma, wyjątkowo marudnymi z rana, zupełnie tak jak Marta, dziewczynkami, a później odpowiedzieć na serię zupełnie nie taktownych pytań. Przepychałem się w autobusie, tylko po to, by, czasem, spojrzeć na nią przez ułamek sekundy i odczytać z ruchu jej warg krótkie; „Pomocy...”, a, gdy dopisze mi szczęście, zamienić z nią kilka słów.  
Nie było mnie tam już od dwudziestu ośmiu dni. I czasem, w nocy, gdy nie mogę zasnąć, zastanawiam się czy za mną tęskni. A może nawet nie zauważyła mojej nieobecności?
A dzisiaj, biegnę zatłoczoną ulicą, bo ukazało się, że to ja zatęskniłem za widokiem jej przestraszonej twarzy. 
Wbiegłem do budynku i tradycyjnie wpadłem po drodze na Alę, z którą przegadałem kiedyś pół dnia. I pognałem do mojej Marty. Tyle, że dzisiaj nie miałem szczęścia.



wtorek, 1 grudnia 2015

Osioł

Budzę się. Jem. Piję. Śpię. 
Czy to już rutyna? 
Mam dwadzieścia sześć lat, a wrażenie jakbym przeżył już z sześćdziesiąt. Czas spędzony na bezczynności ciągnie się wyjątkowo. Mieszkam z zaskakująco denerwującą siostrą, ale czy nie wszystkie siostry są denerwujące, oraz szwagrem, który sprawia wrażenie nienaturalnie wesołego i pozytywnie nastawionego do wszystkiego co go otacza.  
Ostatnie trzy lata życia spędziłem w moim ciasnym, zakurzonym i zdecydowanie nie posprzątanym pokoju. Ludzie porównują mnie do rośliny, a siostra – osła. Twierdzi, że bardziej upartego człowieka nie widziała. 
Chciałbym, abyście dobrze zrozumieli moją historię, a ona wcale nie zaczyna się dzisiaj. Pięć lat temu zacząłem studiować filozofię. Miałem wtedy wrażenie, jakby cały świat krzyczał do mnie, że rujnuję sobie życie. A ja miałem ten świat, brzydko mówiąc, w dupie. Wyprowadziłem się z rodzinnego domu i przeniosłem do Warszawy, która przecież daje tyle możliwości. Tam go poznałem. Zaczęło się niewinnie. Byliśmy, po prostu, kumplami od kufla. Kilka miesięcy później wprowadził mnie w swój świat. Skutecznie odstraszył moje obawy. Mówił, że to bezpieczne. Przecież jemu nigdy nic nie było. I żyłem tak, kilka tygodni, wtedy myślałem, najlepszych tygodni w moim życiu. Aż pewnego dnia spotkałem Anetę. Siedziała w tym świństwie już od lat. Byliśmy, w pewnym sensie, pokrewnymi duszami. Z tą różnicą, że ona chciała zostać gwiazdą rocka, a ja pisarzem. Obydwoje nierozumiani przez rodziców, całe życie walczący z odmiennością. Parę, jakże cudownych dni później dowiedziałem się, że Aneta jest w ciąży. Nie, nie ze mną. Wtedy byliśmy, jeszcze, tylko przyjaciółmi. I odezwało się we mnie coś na kształt litości. Przecież moje mieszkanie i tak przez większość czasu stało puste. 
Byliśmy naprawdę szczęśliwi. Delektowaliśmy się każdą chwilą spędzoną w tej obleśnej melinie. Nikogo bardziej niż nas nie dziwiło, że jest nam tak dobrze. Wtedy, los postanowił sobie ze mnie zakpić. Aneta umarła. Tak po prostu. I zostawiła mnie samego. Właściwie, z rocznym dzieckiem w mieszkaniu. Zadzwoniłem do rodziców, bo to jedyne co przyszło mi wtedy do głowy. Odebrała moja siostra. Okazało się, że nie żyją od roku. Julka była w Warszawie w parę godzin. A razem z nią – Sebastian, czyli, jak się potem dowiedziałem, jej narzeczony. 
I wróciłem do Katowic. Krzysia przeniesiono do domu dziecka i nikogo nie obchodziło, że kochałem go jak własnego syna. A ja zamknąłem się w mieszkaniu i, jakby szarpany wyrzutami sumienia, wpadłem w tę dziwną rutynę.
Wcale nie chciałem bawić się w to całe cudowne ozdrawianie, ale osłowatość najwyraźniej jest rodzinna. Było u mnie kilku lekarzy, terapeutów, a nawet człowiek, który śmiał nazywać się uzdrowicielem. Już na samym wstępie postanowiłem, że nie odezwę się do żadnego z nich. Konsekwentnie ignorowałem nawet najciekawsze pytania czy najbardziej kuszące propozycje. Ale wtedy w drzwiach mojego pokoju stanęła niziutka latynoska ze śmiesznie zadartym nosem. 
– Dzień dobry – odezwała się wyjątkowo niepewnie, a w tej niepewności odnalazłem coś, co kazało mi spojrzeć w jej stronę. Nie wyglądała tak jak swoi poprzednicy. Wcale nie miała na sobie eleganckiej koszuli, czy przerażająco białego kitla. W burej bluzie i przetartych jeansach sprawiała wrażenie całkiem przyjaznej kobiety. Co wśród moich ostatnich gości było rzadkością. – Jestem Zosia i spróbuję wyciągnąć pana z tego wyjątkowo nieprzyjemnego humoru.
– Antek. – I można powiedzieć, że zwyciężyła w tej przeciągającej się bitwie, bo przedstawiłem się bez wahania. 
Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Mówiła niezwykle przejmująco i przykuwała moją uwagę każdą swoją wypowiedzią. Odpowiadając, starałem się wykrzesać całą swoją błyskotliwość. Przyłapałem się chyba nawet na ogromnej chęci zaimponowania tej kobiecie. 
– Opowiedz mi o Krzysiu – zarządziła któregoś dnia i to chyba właśnie był ten moment, kiedy coś we mnie pękło. Zapłakałem. Płakałem najprawdziwszymi łzami, chociaż wiele miesięcy temu przysiągłem sobie, że już więcej do tego nie dopuszczę. I nawet bycie osłem nie pomogło mi w wytrwaniu w tym postanowieniu.
Tamto spotkanie szczególnie zapadło mi w pamięć. Miała na sobie wtedy piękną. Szkarłatną sukienkę, włosy spięte w koczka, a usta przyozdobione ciemną pomadką. Muszę przyznać, że wyglądała niezwykle ponętnie. Ja, jak zwykle, leżałem na starej kanapie, wśród koców i poduszek, w moich bordowych dresach, które już od jakiegoś czasu skutecznie wymigiwały się od spotkania z pralką oraz w moim ulubionym, szarym podkoszulku. 
– Nie myślałeś żeby ułożyć sobie życie na nowo? – zapytała, a ja wzdrygnąłem się na samą myśl o sobie u boku innej kobiety niż Aneta. Jak na złość, żadna nie pasowała w to miejsce. Zupełnie jakby Aneta wyryła w nim swoje kształty, uniemożliwiając nikomu innemu wejście. Chociaż… Oczy Zosi już na samym początku przypominały mi te Anetki. 
– Nie wiem czy ktokolwiek byłby wstanie ją zastąpić – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, chociaż uparte słowa nie chciały się ze mnie wydostać. 
– Naprawdę, nikt? – Wtedy jeszcze nie do końca zdawałem sobie sprawę z sensu jej słów. – Czyli, gdybyś spotkał cudowną kobietę, której nie brakowałoby zupełnie niczego, nie zakochał byś się w niej tylko ze względu na Anetę? – Powoli zaczynałem odczuwać różnicę w tonie jej głosu, który nagle stał się jeszcze bardziej delikatny. Naprawdę zastanawiałem się nad jej pytaniem. Czy gdybym miał okazję…? I chyba pogrążony w tym rozmyślaniach, a może zaślepiony jej urodą, nie zauważyłem, że jej twarz znajduje się zdecydowanie bliżej niż zwykle mojej. I czułem już na sobie jej równy oddech. A niczym ułamek sekundy później dotykały mnie jej gładkie ręce, usta atakowały moje z jakby wrodzoną delikatnością, a niezwykle ciemne oczy patrzyły na mnie z niezwykłą czułością. A szeptałem; „Żegnaj Anetko...”.

Witam wszystkich bardzo serdecznie. :) Dawno mnie nie było, co? Ale wracam z czymś niezwykle wyjątkowym i ważnym dla mnie. Otóż postanowiłam, że w grudniu sprawię wam coś w rodzaju prezentu świątecznego i obiecałam sobie, że będę wstawiała coś codziennie. Oczywiście nie obiecuję, że wytrwam w swoim postanowieniu, bo sami wiecie, że z chęcią do pisania bywa różnie, ale mam już napisane trochę na zapas, więc mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
A co mieliście okazję przeczytać powyżej? Dowód na to, że przyrównywanie ludzi do zwierząt przychodzi mi niezwykle łatwo.  
Trzymajcie za mnie kciuki! Do jutra! 
A

niedziela, 8 listopada 2015

Zasypiam...


     Pamiętam światło, błysk nadjeżdżającego samochodu, a może blask przydrożnej latarni odbijający się od tłuczonej szyby. I krzyk. Przeraźliwy pisk mieszający się z głośnym hukiem i odgłosem hamującego pojazdu. Kto krzyczy? Mama? Daniel? Przecież go tam nie było. Czyżby odzywał się w mojej podświadomości? A może to ja sama? Krzyczę, jakby miało to być moją ostatnią deską ratunku. Widzę krew. Szkarłatną ciecz spływającą po bladych policzkach, sinych dłoniach, niszcząc białą, delikatną sukienkę. Ryk ambulansu dociera do moich zmęczonych uszu. Ostatkiem sił przykładam do nich dłonie, aby zagłuszyć ten przeraźliwy dźwięk. Później czuję na swoim ciele dotyk obcych dłoni. Słyszę nad sobą stłumiony jęk rozpaczy. Rozpoznaję go. To tata. Chyba wyciąga w moją stronę dłoń. W oddali ktoś woła mnie po imieniu. Długo nie potrafię zidentyfikować tego głosu. Dopiero po krótkim "Kocham cię" przeradzającym się w straszliwy jęk, przypominam sobie jego twarz, rozczochrane, ciemne włosy, czekoladowe, zwykle wesołe oczy i pełne usta wypowiadające te słowa, które, wśród tego ohydnego hałasu i zamieszania, słyszę zaskakująco wyraźnie.
Tracę świadomość.
Zasypiam..

No i jestem. Powinnam się chyba wytłumaczyć z tego co widzicie na górze. Otóż, napisałam to w wakacje. Jest to coś na kształt prologu króciutkiego opowiadania. Nie mam pojęcia czy już je skończyłam, bo piszę tą notkę na zapas, ale w chwili obecnej mam gotowe kilka rozdziałów. Chciałam was ostrzec, że to nie będzie fan-fiction. Jeśli chodzi o postaci, mamy; Laurę, Daniela, Leona, Tosię, Natalię, Kacpra, panią Matyldę oraz kilka innych osób pojawiających się głównie w opowiadaniach i relacjach jednego z bohaterów, ale o tym przekonacie się w kolejnych rozdziałach. I uwaga, Leon wcale nie jest naszym serialowym Leonem. Zwyczajnie, bardzo podoba mi się to imię i koniecznie chciałam go użyć. Akcja toczy się we właściwie nie do końca określonym miejscu. Oprócz tego, przygotujcie się, że ta historia, będzie, krótko mówiąc, dziwna. Dla wielu z was pewnie nie zrozumiała, bo i ja sama momentami gubiłam się w treści pisząc ją. Fabuła nie jest bardzo rozbudowana, bo wszystko pisane jest z perspektywy jednej osoby, a pozostałe wątki pojawiają się raczej sporadycznie.
Nie mogę oczywiście nie wspomnieć, że z prologu nie jestem do końca zadowolona i moim zdaniem jest czymś w stylu najsłabszego ogniwa całej tej historii. Chociaż z reguły prolog odpowiada za pierwsze wrażenie i boję się, że może odstraszyć wielu z was, to nie jestem w stanie napisać niczego lepszego w tym temacie.
Z tego wszystkiego ten dopisek wyszedł mi dłuższy niż sam prolog. Pozostaje mi tylko zaprosić was do dalszego czytania, bo premierowy rozdział już niebawem. :)

A

wtorek, 29 września 2015

Łzy Smoka


Smok Franek był biednym smokiem. Był biedny mimo majątku i dostatku, w jakim żył. Biedna była jego dusza. Biedna, a raczej niedoceniana. Biedne były jego myśli. Biedne, bo nawet gdyby myślał o najpiękniejszych rzeczach na świecie, nadal byłby tylko Smokiem. Biedny był jego charakter. Biedny, bo gdyby był najwspanialszą osobą na świecie, nadal byłby tylko Smokiem. A najbiedniejszy był on sam, bo nie ważne jak bardzo by się starał, nadal byłby tylko Smokiem. 

Mówią, że Smokiem został, kiedy ten niebieskawy, zionący ogniem stwór zawitał na jego ramieniu. Inni, że to ta impreza, kiedy wypił za dużo. Podobno, mamrotał wtedy coś o smokach. A niektórzy, zabawne, że ci, na których zależy mu najbardziej, widzą Smoka w jego oczach. 

Kiedy ją spotkał, powiedział, że jest Smokiem. Nie rozumiała. Może dlatego, że ciemna bluza zakrywała wytatuowane ramie. Może dlatego, że nie znała go za czasów, kiedy pojawiał się na każdej domówce. A może dlatego, że nie spojrzał jej w oczy. 

Kiedy coś zaiskrzyło, pierwszy raz ich wzrok spotkał się gdzieś w połowie drogi. A ona nadal nie rozumiała. Kiedy zapytała, uśmiechnął się tajemniczo. Wreszcie nie był tylko Smokiem. 

Kiedy ją pocałował, zapomniał co całym świecie. Nie był już Smokiem. Poprosił, aby mówiła na niego Franek. Przyznała wtedy, że to imię zupełnie do niego nie pasuje. 

A tego dnia, pochwyciła jego wrogie spojrzenie i zrozumiała, dlaczego jest Smokiem.


Chciałabym napisać w tym dopisku coś sensownego, ale dzisiaj stać mnie tylko na biedne niebieskie smoki. Przepraszam. 
Trzymajcie kciuki na rozdział. Wbrew pozorom, poprawianie jest okropnie trudne, bo momenty, które mi się nie podobają, to głównie te, które sprawiają najwięcej problemów.
A

czwartek, 10 września 2015

0. Róża i Kacper


0. Róża i Kacper

Anna i Tomasz Kosińscy byli znanymi i cenionymi w całej Warszawie prawnikami. Każdy mieszkaniec stolicy słyszał o ich kancelarii. Wszyscy klienci wychodzili z niej zadowoleni i zachwalali to miejsce rodzinie oraz znajomym.
Uważano ich za wzorowych rodziców. Ich dzieci zachowywały się nienagannie. Przy stole pamiętały o zasadach Savoir-vivre, obowiązkowo powtarzały "dzień dobry" oraz "do widzenia" i wyjątkowo kulturalnie odnosiły się do starszych.
Ich starszy syn, Kacper, był wzorowym nastolatkiem. Przykładał się do nauki, dostał się do najlepszego liceum w mieście, nie brał udziału w żadnych hucznych dyskotekach, pomagał w domu, zajmował się siostrą. Tak prezentował się w oczach innych ludzi. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że gdyby nie był szóstkowym uczniem, rodzice pewnie zabroniliby mu wszystkiego co sprawiałoby mu jakąkolwiek przyjemność. Uczył się w prestiżowym liceum, chociaż pragnął zostać cukiernikiem i marzył o szkole gastronomicznej. Nigdy nie chodził na imprezy, bo nikt go na nie nie zapraszał. Był typem samotnika, a głośna muzyka zwyczajnie przyprawiała go o dreszcze. Musiał sprzątać i gotować, bo rodzice rzadko kiedy mieli na to czas, a nie miał serca wykorzystywać babci. Z siostrą spędzał tyle czasu, bo bardzo ją kochał, a ani mama, ani tata, nie przejmowali się jak się czuje, nie pytali o koleżanki, kolegów, ani najnowsze plotki z życia polonistki, która zdaniem chłopaków z szóstej "a" wstrzyknęła sobie botoks.
Róża była całkiem zwyczajną dwunastolatką. Wygłupiała się z koleżankami, obgadywała chłopaków z klasy i ściągała na testach. Rodzice wiele razy próbowali temperować jej wybuchowy charakter, ale kończyło się na tym, że jakieś spotkanie biznesowe okazywało się ważniejsze od córki. Babcia zawsze im powtarzała, że usposobienie Róża odziedziczyła po dziadku. Rodzeństwo wierzyło jej na słowo bo nigdy go nie poznali.
Razem Róża i Kacper potrafili spędzać godziny. Nigdy nie brakowało im tematów do rozmowy. Kacper uwielbiał słuchać o najnowszych teledyskach Katy Perry, Taylor Swift i Eda Sherrana. Kilka godzin pocieszał siostrę po odejściu Zayna z One Direction i obiecał, że załatwi jej autograf samego Justina Biebera. Róży nigdy nie nudziły przepisy znajdowane w jakiś czasopismach, które kupowała babcia, ani historie o wyjątkowo surowej matematyczce.
Szatynce marzyło się, żeby Kacper wreszcie znalazł sobie jakiś znajomych. Było jej ogromnie przykro, kiedy ona wychodziła gdzieś z koleżankami, a brat zostawał w domu i oglądał jakieś denne serialiki. Za każdym razem kiedy widziała go z jakąś dziewczyną, okazywało się, że muszą zrobić razem jakiś projekt albo ona chciała pożyczyć notatki z jakiejś lekcji, bo wszyscy wiedzą, że Kacper jest pilnym uczniem i zwykle wszystko zapisuje.
Róża postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęła wypytywać brata o jego relacje z dziewczynami, wypytywać o jego koleżanki, a raz nawet chciała go z jedną umówić, ale w porę została powstrzymana.
Róża jest uparta i jeśli ona coś postanowi – tak będzie.



Ktoś poznaje? Podobne wątki, ale jednak trochę inna, bardzie dopracowana historia. Mam nadzieję, że będzie wam się miło czytało mimo tego, że część fragmentów będzie zaczerpnięta z poprzedniego opowiadania. Naniosę tylko jakąś drobną korektę. Czekam na wasze opinie, bo prolog zmieniłam całkowicie. Tamten był okropny. :P 

A

PS: Wybaczcie brak wcięć, ale blogger ostatnio coś nie chce mnie słuchać i wolałam to tak zostawić niż męczyć się z tymi spacjami, a potem to i tak wychodzi nie równe. 

środa, 2 września 2015

Zmiany

Cześć wszystkim! 
Dzisiaj chciałam możliwie jak najkrócej poinformować was, że oficjalnie kończę z pisaniem fan-fiction. Ciężko mi się to piszę bo naprawdę jestem mocno związana ze wszystkimi postaciami z "Violetty", ale uznałam, że przyszedł czas, żeby zabrać się za coś innego, może trudniejszego, ale na pewno dojrzalszego. Dodam też, że prolog, który za jakiś czas opublikuję z pewnością was zaskoczy. Jednak, w ciągu następnych kilku tygodni będą się raczej pojawiać miniaturki, a ja popracuję nad nowym opowiadaniem. 
Kocham was wszystkich i mam nadzieję, że nikt nie zrezygnuję z czytania mnie tylko ze względu na zmianę tematyki! 
A

wtorek, 25 sierpnia 2015

LBA! Jej!

No (czy każdy mój post musi zaczynać się od 'no'?), dawno nie było u mnie LBA, chociaż kilka razy byłam nominowana, ale zwykle nie bawię się w takie rzeczy. Tym razem jednak nominowała mnie Lenka (widzisz, już miałam się ciebie pytać o imię, a tu proszę, zmieniłaś nick) i postanowiłam, że za te wszystkie piękne komentarze zostawione pod moimi wpisami, odpowiem na jej pytania. 

1. Jak masz na imię?
Agnieszka. :) Stąd właśnie mój nick. 

2. Ile masz lat?
14

3. Ulubiony kolor?
Zawsze mam problem z tym pytaniem. :) Chyba postawię na miętowy, ewentualnie jaśniutki niebieski.

4. Co najbardziej lubisz robić?
Tu odpowiedź chyba nikogo nie zdziwi - pisać.

5. Czytasz mojego bloga?
Pewnie, nawet, o ile się nie mylę, go obserwuje. 

6. Ile miałaś lat kiedy pierwszy raz coś napisałaś? 
Z moich obliczeń wynika, że jakieś 10 (nie licząc kilku zdaniowych opowiastek wymuszanych przez panią w szkolę :P) 

7. Byłaś kiedyś w Warszawie?
A byłam. :)

8. Co myślisz o swoim blogowaniu za kilka lat? 
Na pewno chciałabym ciągnąć to co robię i zdecydowanie napisać coś poważniejszego, nie fan-fiction. I, uwaga spoiler, takie coś już się tworzy. :)

9. Ulubiony blogger? 
Nie mam. :) Jest kilka osób które cenie za to co publikują i śmiało mogę je nazwać swoją inspiracją, ale nie byłabym w stanie wybrać ulubionego. 

10. Zakochałaś się kiedyś w kimś sławnym? Jak tak to w kim? 
Diego. Ruggero. Nie, no, prawdę mówiąc nie wiem czy potrafiłabym się zakochać w kimś sławnym. Wiadomo, mam swoich idoli, ale bez przesady, nie wyobrażam sobie swojej przyszłości z nimi, czy coś. 

11. A teraz mi powiedz ile razy w tym LBA skłamałaś i czy jestem wścibska...
Hej, ja nie kłamię! :P A gdybyś była wścibska to nie pisałabym tego posta.

A na koniec powiedz mi jeszcze Lena czy masz jakieś GG. Chętnie kiedyś do ciebie napiszę. :D 
Rozdział niebawem. Pozwólcie mi ogarnąć te wszystkie porozrzucane gdzieś po laptopie fragmenty. :)
A


czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział dziesiąty: Aniołek

W dedykacji dla Fantaseando

Rozdział dziesiąty: Aniołek


     Fran i Sebastian zjawili się w domu państwa Havez punktualnie o szóstej. Federico wyraźnie ucieszył się na dźwięk dzwonka, siedząca na puchatym fotelu Ludmiła chyba się przestraszyła, bo uciekła po schodach na górę, a Angie w podskokach ruszyła w stronę wejścia, aby wpuścić do gości do środka.
     -Wchodźcie! - zawołała wesoło i uśmiechnęła się szeroko do przybyszy. Federico aż skrzywił się słysząc ten okrzyk. Nienawidził tej pozytywnej energii kobiety. Sprawiała wrażenie jakoś dziwnie sztucznej czy wymuszonej. - A więc ty jesteś ta słynna Francesca. - uznała i poklepała Włoszkę ramieniu. Sebastian zaśmiał się na to głośno, a Fran zgromiła go wzrokiem. Już się przyzwyczaiła, że większość osób nowych w ich otoczeniu uznaje ją i Federico za zakochanych. Zaobserwowała też, że szybko zmieniają zdanie. Oczywiście jeśli nie liczyć babci Federico, z którą za się od dobrych kilku lat. Do tej pory kiedy się z nią widzi,- zostaje zasypana milionem pytań z cyklu "To udało ci się w końcu uwieść tego mojego wnuczka?" bądź, bardziej ekstremalnie, "Czy ja się doczekam tych prawnuków?"
   - Najwyraźniej. - odpowiedziała i również uśmiechnęła się do kobiety. Razem z ciągle chichoczącym Sebastianem, udali się do salonu i usiedli na kanapie obok Federico.
     - To kiedy ślub, kochanieńcy? - zapytał Sebastian, udając babcię Fede, za co oberwał od Francesci otwartą dłonią w ramię.
     - Nie wiem, ale ty nie zostaniesz na niego zaproszony. - zażartowała dziewczyna na co Seba teatralnie posmutniał i odwrócił się do pozostałych plecami.
     - O! Jesteście już. - usłyszeli z kuchni wołanie pani Haven. Wcale nie zdziwiło jej to, że jej syn i jego przyjaciółka zwijają się ze śmiechu, a Sebastian wygląda na śmiertelnie obrażonego. Chwilę potem Angie krzyknęła na Ludmiłę, żeby szybko schodziła na kolacje. Seba z Francescą zostali posadzeni przy stole, a Federico zagoniony do kuchni. Angie chyba też chciała pomóc gotować, ale Monica wygoniła ją do salonu, więc kobieta zajęła miejsce obok młodzieży. Przez chwilę jeszcze wypytywała Włoszkę o jej relacje z Federico, a kiedy ta próbowała jej tłumaczyć, że nie są dla siebie niczym więcej, niż przyjaciółki, Angie uznała, że nie da się nabrać na takie wymówki. Sebastian tylko śmiał się pod nosem z zaistniałej sytuacji. Szepnął coś do ucha Francesci, a ta zachichotała cichutko.
     - No tak, teraz już wszystko rozumiem. - stwierdziła, a kiedy do Meksykanina dotarł sens jej słów, wytrzeszczył szeroko oczy i zaczął zaprzeczać, energicznie wymachując przy tym rękami. Teraz to Francesca roześmiała się widząc jego zachowanie i dołączył do niej stłumiony chichot Włocha, który zapewne słyszał całą sytuację z kuchni.
     Głośne rozmowy i śmiechy przerwała, pozornie nic nie robiąc, Ludmiła. Z gracją schodziła po alabastrowych schodach, patrząc uważnie pod nogi, żeby tym razem niczego nie zrzucić. Pierwszy zauważył ją Sebstian, który momentalnie przerwał swój wywód i bezwiednie rozchylił usta. Dziewczyna odwrócona była do niego tyłem, więc nie widział jej twarzy, ale doskonale pamiętał te aksamitne, blond loki, smukłe i długie nogi odziane aktualnie tylko w króciutkie, materiałowe spodenki w fantazyjne wzory. Odwróciła się i znieruchomiała, kiedy napotkała wzrokiem na zielonkawe tęczówki. Jego włosy były delikatnie rozczochrane, jak wtedy, gdy ostatni raz go widziała, a jasny podkoszulek opinał jego mięśnie, na których widok Ludmiła aż zaparło dech w piersiach. Obydwoje mieli wrażenie, że wzrok wszystkich w pomieszczeniu skupił się właśnie na nich.
     - To jest właśnie Ludmiła. - Federico przerwał niezręczną ciszę, ale nikt nie odpowiedział na jego stwierdzenie. Blondynka poprawiła nerwowo opadające na ramiona włosy, a Sebastian ocknął się z transu i chyba uśmiechnął się nieznacznie.
     - No to siadamy do stołu! - zawołała mama Włocha, chcąc rozładować atmosferę. Wszyscy posłusznie zajęli miejsca, a gospodyni rozlała do misek gorącą zupę.
     - Seba, Ludmiła, zdradzicie nam wreszcie skąd się znacie, bo chyba wszystkich nas zżera ciekawość? - odezwał się nagle pan Havez, a wymieniona dwójka spojrzała na siebie niepewnie.
     - Poznaliśmy się na jednym z konkursów. - wytłumaczył szybko Sebastian i wbił wzrok w ciemne, zakurzone tenisówki.
     - Na tym, z którego wróciłeś taki rozmarzony? - zawołała wyraźnie podekscytowana Francesca. Państwo Havez chyba podzielali jej entuzjazm. Federico wydawał się jakiś zmieszany, a Angie lustrowała wzrokiem biednego Sebastiana, który najchętniej zapadłby się pod ziemię.
     - Tak, właśnie na tym. - odpowiedział zażenowany, a Włoszka klasnęła w ręce zadowolona. Monica delikatnie się uśmiechnęła i szepnęła mężowi coś o młodzieńczej miłości, a Ludmiła słysząc to, poczuła, że jeszcze szybciej i boleśniej spala się ze wstydu.
     - Czyli macie wspólną pasję. Bo podejrzewam, że ty też malujesz – zauważyła Angie zupełnie bez emocji, a Lu i Sebastian pokiwali delikatnie głowami.
     - Ludmiła, jesteś artystką? Może pokażesz jakieś swoje prace? - zaproponowała ochoczo Fran zajadając się ciastem, które chwilę temu mama Federa położyła na środku stołu. Musiała ciężko zastanawiać się czy najpierw skosztować jasnoczerwonego ciasta w białej polewie, które bardzo ją ciekawiło, bo jeszcze nigdy nie widziała, żeby pani Havez upiekła coś podobnego, czy zabrać się za jej ukochanego piernika z dżemem wiśniowym i karmelową polewą. W końcu zwyciężył piernik.
Lu nie dopowiedziała na pytanie. Być może było to odrobinę niegrzeczne, ale zupełnie nie wiedziała jak powinna postąpić. Wprawdzie zabrała ze sobą swój szkicownik i kilka obrazów, a jej odrobinę próżna natura domagała się chociaż krótkiej chwili uwagi, ale w obecnej sytuacji czuła, że musiałaby odpowiadać na więcej krępujących pytań.
     - No dawaj Lu, przecież jesteś bardzo utalentowana. - szepnął tak aby usłyszała go tylko blondynka siedząca obok. Na jej usta wkradł się nieznaczny uśmiech.
     - Może kiedy indziej. - odezwała się w końcu, a Sebastain posmutniał delikatnie. Mama dziewczyny była mocno zdziwiona, że jej córka nie wykorzystała okazji, żeby pochwalić się swoimi zdolnościami. Obserwowała, że odkąd się przeprowadziły, Lu wydaje się jakoś dziwnie zgaszona. Nigdy nie była gadułą, ale Angie doskonale wiedziała, że uwielbia być w centrum uwagi.
     - To może ty Seba pochwalisz się nam czymś? - zaproponowała młoda kobieta. Miała nadzieję, że jeśli chłopak zacznie chwalić się swoimi dziełami, jej córka pójdzie w jego ślady.
     - Tak się składa, że nie noszę swoich obrazów wszędzie ze sobą w kieszeni. - zażartował w odpowiedzi, a Angie przyznała mu rację i zaczęła przekonywać, że następnym razem powinien coś ze sobą zabrać.
     - A ty Fran, czym się interesujesz? - zwróciła się do Włoszki. Dziewczyna ochoczo zaczęła opowiadać o swojej pasji. Wymieniała tytuły powieści i opowiadań napisanych do poduszki i nawet przytoczyła zapamiętane fragmenty niektórych z nich. Angie zdradziła, że sama w młodości interesowała się literaturą, ale jej pasja została stłumiona w biurze. Nawet Ludmiła była pod wrażeniem słów wypowiadanych przez Francesce i uznała, że dziewczyna ma prawdziwy talent. Podczas cytowania "Całkiem innej bajki" Sebastian przyłączył się do przyjaciółki, bo czytał to króciutkie opowiadanie już tyle razy, że niektóre fragmenty znał na pamięć. Zdecydowanie była to ulubiona historia autorstwa Włoszki.
     Jedynie Federico nie odzywał się cały ten czas. Sebastianowi wydał się jakiś nieswój, a Franacesca tak się przejęła jego dziwnym zachowaniem, że co chwile szturchała go pod stołem, żeby się rozchmurzył. Nie uszło to uwadze Angie, która z pewnością miała już o Włoszce wyrobione niezbyt pozytywne zdanie. W jej mniemianiu dziewczyna startowała do dwóch chłopaków na raz. Cóż, dla niektórych ludzi przyjaźń damsko-męska po prostu nie istnieje.

###

     Leżeli w trójkę na ciasnawym materacu w pokoju Federico i wcinali ostatnią paczkę czekoladowych herbatników, którą znaleźli przygniecioną w szafce przez słodką chałwę. Francesca z była zgiantana z obydwóch stron, Sebastian co chwilę zsuwał się na ziemię, a policzek Fede był przyklejony do chłodnej, jasnoszarej ściany. Koronkowy rękaw granatowej sukienki brunetki, uwierał Sebastiana w lewe ramie, a na każdym razem kiedy jej srebrnoszara bransoletka ocierała się o Włocha, czuł nieprzyjemny chłód. Obiecali, że spędzą trochę czasu z Ludmiłą, lepiej ją poznają, ale dziewczyna zniknęła w swoim pokoju tłumacząc, że musi pilnie coś załatwić, więc przyjaciele jak zwykle zamknęli się w pokoju i rozmawiali o wszystkim co tylko przyszło im do głowy. Od ostatniego skandalu w świecie celebrytów przez przepis na smacznie wyglądające ciasto odnaleziony w jakiejś gazetce, aż po problemy i zmartwienia ich samych.
     - Chłopaki, poznałam kogoś. - wyszeptała nagle Francesca, przerywając dyskusję o ostatnim meczu piłki nożnej, który razem oglądali. Dziewczyna była wyjątkowo obeznana w tych sprawach. Od kilku lat była zmuszana do przeżywania z przyjaciółmi ważniejszych spotkań. Jako jenda z nielicznych kobiet wiedziała kiedy występuje spalony i potrafiła rozpoznać większość znanych piłkarzy.
     - Fajnie, ja też. Jakaś babcia zaczepiła mnie ostatnio w autobusie. - zażartował Meksykanin, a Federico zaśmiał się bezgłośnie. Francesca pokręciła z politowaniem głową. Nienawidziła kiedy Sebastian żartował, a ona mówiła o czymś naprawdę poważnym.
     - Seba, mówię serio. Poznałam chłopaka. - powtórzyła poirytowana i odgarnęła ze spoconego czoła kosmyk ciemno czarnych włosów.
     - Gdzie? - Federico, kiedy to mówił, chyba zachłysnął się powietrzem. Popatrzył na przyjaciółkę uważnie, wyczekując odpowiedzi.
     - Na czacie. - wyjaśniła cichutko, niepewnie. Potrafiła przewidzieć reakcję chłopaków. Odkąd tyko zaczęła się interesować płcią przeciwną, odstraszali każdego chłopaka, który tylko próbował się do nich zbliżyć. Zwykle wystarczyło tylko delikatnie objęcie ramieniem czy pocałunek w policzek, ale kilka razy zdarzyło się nawet, że któryś z nich przedstawiał ją jako swoją dziewczynę. Nie miała starszego brata, ale mogła przewidzieć, że zachowywałby się podobnie.
     - Co? - zapytali chórkiem. Sebastian zmarszczył zabawnie nos, a Feder wytrzeszczył oczy i chyba na chwilę zapomniał o oddechu.
     - Na czacie. Taki komunikator internetowy. Piszesz z ludźmi, oni piszą z tobą. - warknęła sarkastycznie.
     - Jak ma na imię? - zapytał Włoch. I on, i Sebastian byli wyjątkowo spokojni. Fran speszyło odrobinę ich zachowanie. Bardziej spodziewała się, że przeszukają cały świat, żeby tylko go znaleźć i boleśnie pobić. Dziewczyna długo zastanawiała się nad odpowiedzą na to pozornie oczywiste pytanie. Nie przypominała sobie żeby chłopak kiedykolwiek jej się przedstawiał. Zawsze nazywała go po prostu Aniołkiem, a on mówił na nią Szczęście.
     - Właściwie to... - zaczęła ale głos się jej załamał. Odchrząknęła chicho, a chłopaki wyraźnie się niecierpliwili. - ...nie znam jego imienia. - dokończyła prawie szeptem. Starała się nie słuchać kazania Federico, który tłumaczył, że to niebezpieczne rozmaiwiać przez internet z obcymi. Sebastian wysnuł, że ten Aniołek jest zapewne jakimś podstarzałym oblechem, który tylko chce ją wykorzystać. Francesca cały ten czas próbowała się skupić na tym, jak przyjemnie pisało jej się z tym chłopakiem, ile razy poprawił jej humor. Mimo to w głębi duszy wiedziała, że mają rację. W ogóle nie powinna nawiązywać tej znajomości. Tyle razy rodzice potarzali jej, że to niebezpieczne. Często śmiała się z dziewczyn, które padły ofiarą internetowych oszustów, a teraz sama naraziła się na takie niebezpieczeństwo.
     - Powinnaś się z nim spotkać. - stwierdził nagle Sebastian. Pozostała dwójka spojrzała na niego zupełnie jak na wariata. Chwilę temu przekonywał Fran, że powinna zakończyć tę znajomość, a teraz namawia ją na coś zupełnie odwrotnego. - Nic nie rozumiecie. Zaproś nas do naszej kawiarni. Gdyby coś się działo, ja i Fede będziemy na miejscu. - wytłumaczył widząc zdziwione miny przyjaciół. Francesca uznała, że to wcale nie był głupi pomysł. Gdyby Aniołek okazał się kompletnym szaleńcem, przyjeciele będą mogli jej pomóc.
     - No dobrze, napiszę do niego wieczorem. - zgodziła się. Już układała w myślach jakich dokładnie słów użyje zapraszając go. Nie wiedziała nawet gdzie mieszka i czy będzie w stanie przyjechać do Buenos Aires. Informacja na komunikatorze brzmiała; "Gdzieś daleko". Nie dziwiło jej to. Ona sama wpisała; "Za górami, za lasami...". Zastanawiała się też czy chłopak odbierze to bardziej jako propozyjce randki czy może zwykłego, przyjacielskiego spotkania. Kolejne wątpliwości pojawiły się kiedy wyobraziła sobie całe zajście. Federico z Sebstianem z pewnością będą co kilka minut podchodzić do ich stolika i pytać czy z na pewno nic im nie potrzeba albo specjalnie pomylą zamówienie Aniołka. Już to przerabiała, kilka lat temu z niejakim Tomasem. Po wypiciu kawy z pomarańczą, na którą miał uczulenie, nigdy więcej się do niej nie odezwał. Pozostało jej tylko modlić się, że jej przyjaciele wydorośleli przez te kilka miesięcy.

###

     Soullless_Angel: Cześć.
     Nie odpisywała długo. Nie zdziwiło go to Ostatnio aktywna była kilka godzin temu. Przynajmniej miał dużo czasu, żeby zastanowić się co jej powie. Może to nie poważne, żeby zwierzać się teoretycznie obcej dziewczynie, ale jakaś nieznana siła kazała mu to zrobić.
     Happiness1313: Cześć Aniołku.
     Znowu go tak nazwała. Uśmiechnął się mimowolnie. Wtedy przypominał sobie, że kiedy ona mu się przedstawiała, nie zrobił tego samego. Przez moment chciał nadrobić to teraz, ale chyba wystraszył się, że zacznie się do niego zwracać po imieniu, a wiedział, że brakowałoby mu tego uroczego zdrobnienia.
     Happiness1313: Wiesz, nigdy cię o to nie pytałam, dlaczego nie masz duszy?
     Zaskoczyła go. Kompletnie nie wiedział co powinien uczynić. Przez moment pomyślał, że skoro i tak napisał do niej z zamieram wyjawienia kilku swoich trosk i tajemnic, to mógłby też zdradzić, że czuje się pusty i wykorzystywany przez wszystko dookoła. Przez moment zapragnął jej napisać, że jest zły na siebie, że nigdy nie potrafi postawić na swoim i pozwala innym kontrolować swoje decyzje. Zamiast tego od dobrych kilku minut tkwił z palcami zawieszonymi nad zakurzoną klawiaturą
     Francesca czuła, że to odpowiedni moment żeby go zaprosić. Chociaż, właściwie chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Pomimo tego, że wcześniej ułożyła sobie w głowie jakich dokładnie słów użyje, to obecnie wydały jej się one śmiesznie głupie. Obawiała, że chłopak uza ją z nachalną, a na wiadomość, że ustaliła już miejsce spotkania, stwierdzi, że ma za duże wymagania.
     Wreszcie zorientowała się, że od parunastu minut żadne z nich nie napisało nawet słowa. Zadała sobię sprawę, że Aniołek zignorował jej pytanie.
     Happiness1313: Wiesz co, Aniołku, tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy się kiedyś spotkać. No wiesz, twarzą w twarz, bez dzielącego nas ekranu.
     Napisała pod wpływem impulsu. Szybko pożałowała, że opcja "Usuń wiadomość" wcale nie spowoduje, że to co napisała zniknie bezpowrotnie.
     Soulless_Angel: Pewnie, czemu nie.
     Nie wiedział czy to za sprawą tego rozczulającego "Aniołku", którego ponownie użyła czy może fakt, że nie odpisał na żadną z jej wiadomości, a ona ciągle się nie nie wylogowała, tak na niego wpłynął, ale zgodził się.
     Happiness1313: Świetnie. :) Znasz "Kawiarnie pod różą" w Buenos?
     Soulless_Angel: Co za zbieg okoliczności! Pracuję tam.
     Wylogowała się.


No i mamy dziesiątkę. Pisałam go bardzo długo, wiele razy poprawiałam, ale to chyba przez to, że miałam na niego więcej czasu. Właściwie, napisany był już tydzień temu, ale z powodu mojego wyjazdu, nie mogłam go opublikować, a takie ślęczenie nad skończonym rozdziałem spowodowało, że zmieniałam coś duuuużo razy. Ogólnie, jestem dosyć zadowolona. Jedynie ostatni fragment trochę bym jeszcze pozmieniała, ale za każdym razem miałam wrażenie, że wychodziło jeszcze gorzej, więc pozostałam przy pierwotnej wersji. Chciałam was jeszcze przeprosić za akapity. Nigdy nie ogarnę tego dziadostwa. 
A

niedziela, 16 sierpnia 2015

Kilka słów wyjaśnienia

Jestem sobie na wsi, więc piszę z telefonu bo tylko tu mam internet. Ostrzegam, że ten post może wyglądać odrobinę chaotycznie. 
Czytałam sobie przed chwilą wasze komentarze i kilka osób napisało mi o Dieho i Natalii. UWAGA! DIEGO I NATALIA NIE SĄ PARĄ! Długo musiałam zastanawiać się skąd taki pomysł, ale pew je gdzieś ujęłam coś nie do końca jasno. 
Jeszcze raz - Natalia jest narzeczoną Leona, a Diego żyje sobie z dwoma Francrscami, które tak naprawdę są jednak. 
No, mam nadzieję, że wszystko już jasne.
Rozdział niebawem. Jest już gotowy, ale nie bardzo mam jak go opublikować, więc. .. czekajcie :)
A

piątek, 7 sierpnia 2015

Sto lat!

Sto lat!

Witam wszystkich w tym bardzo ważnym dla mnie dniu! :) Jeśli to czytacie, to znaczy, że blogger nie nawalił, a ja prawdopodobnie pocę się teraz na jakieś sali z lipną klimą i uczę się układu. Dzisiaj 7 sierpień (Właściwie, jak to piszę to jest 28 lipca, ale przymknijmy na to oko.) czyli 6 dzień mojego obozu. Właśnie dlatego byłam zmuszona napisać tego posta z takim wyprzedzeniem. No wiecie, zabieranie komórek, brak Wi-Fi i te sprawy. Życzcie mi powodzenia. Osiem dni bez snapa. Ludzie chyba pomyślą, że umarłam. 
No dobra, przejdźmy do sedna, bo pewnie właściwie większość zastanawia się, po jakiego grzyba się tutaj znalazła. No więc... (werble) 7 sierpień to też druga rocznica początku mojej historii z bloggerem! 7 sierpnia 2013 roku opublikowałam pierwszy w historii post, czyli prolog na blogu "Czy to przez miłość?" W tym czasie działo się naprawdę dużo. Założyłam trzy blogi (+ kilka takich które usunęłam po tygodniu) i trzy razy podjęłam się współpracy na jakimś blogu grupowym. Oczywiście nie wiele z tego pozostało, bo aktualnie piszę tylko na tym blogu i nawet z tym nie idzie mi najlepiej. Na tych wszystkich blogach uzbierało się dokładnie 58148 wyświetleń! (Nie licząc tych, któe przybyły od mojego wyjazdu. :) ) Po podliczeniu byłam naprawdę zdumiona. Wydawało mi się, że jest tego przynajmniej dwa razy mniej. Teraz oczywiście jeszcze trochę przybyło, że przez te kilka dni nagle postanowiliście opuścić moje blogi. Chciałam wam tutaj podziękować z całego serca, za to, że ze mną jesteście i czytacie. 
Serdeczne podziękowania dla Pauli Pasquarelli, Panny Martin, Nel Yannos, Olki B, Kathleen Ferro, Tenebris, Gaby Gabi, Diego Dimingueza, justi, Naty Ponte, Wiktorii Szpyrka, Mer Kar, lodovice comello, Miss Wilczek, Ludmili Ferro, kislowej, Ellie Pasquarelli, ~Veronice, Mai Ferro, Mai Blanco, Fraise enchante,  Misi Feroo, wikrze:*, Katarinie Verdas, Tamarze Castillo, Mio Akanishi, Natalii x, Sophie Cortes, Sonii Malik, Olii Tavelli, Violi Castilo, Katariny Verdas, Mlecza Ferro, Destiny, karoluś., Catherine, Ariany Molfese, Kingi Raczyńskiej, Dulce, Teddy i Fantaseando czyli wszystkim obserwatorom wszelkich moich blogów. :) (Wybaczcie jeśli ktoś jest dwa razy. Troszkę się pogubiłam :) )
Dla TRUSKAWKI tak. za pierwszy komentarz i niesamowicie wielki uśmiech na moich ustach.
Dla ButtahBenzo ♥, która była moją pierwszą czytelniczką z prawdziwego zdarzenia. 
Dla ala ala, która pytała o Leonettę. 
Dla Inolvidable, która jako jedna z nielicznych czytała wszystkie moje blogi, była ze mną bardzo długo i mam cichą nadzieję, że jeszcze mnie czyta. Dziękuję ci też, za kilka cudownych słów, które ogromnie mnie ucieszyły, bo nikt nigdy wcześniej nie napisał mi czegoś takiego. 
Dla Marceli Ferro, która pojawiała się okazjonalnie, ale zawsze się uśmiechałam czytając jej komentarze. 
Dla Diego Domingueza  za cudowne komentarze. 
Dla Kare za poświęcenie czasu na te kilka komentarzy.
Dla Oleni104 po prostu, za komentarz.
Dla Jessy podobnie, za to, że poświęciła chociaż te kilka sekund na napisanie kilku miłych słów. 
Dla Scarlett Walker która tak samo jak dziewczyny wyżej, zaszczyciła mnie swoją wypowiedzią. :)
Dla Julki Anonima za to, że zostawiła tyle komentarzy i tak bardzo zależało jej żeby je pisać.
Dla Kathleen Ferro za to, że jest cudowna i dużo komentowała. 
Dla Mio Akanishi za to, że muszę męczyć się z napisaniem jej nazwy, bo za nic nie umiem jej zapamiętać. 
Dla Natalii x, która do każdego komentarza dodawała "XD" 
Dla Igi Hołdak, która tak bardzo chciała Naxi
Dla Roksana a za komentarze 
Dla Sophie Cortes, na której widok u mnie na blogu aż podskoczyłam z radości. 
Dla Fruits (bardzo specjalnie), z którą będę się czepiać nóg Rugga :) Za to, że twoje komentarze zawsze były dla mnie ogromnie ważne, za to, że byłaś. 
Dla Emmy za proste, ale cudowne komentarze.
Dla Eddie N., która od czasu do czasu komentowała, ale za to jak. 
Dla Zuzi Pasquarelli za piękną opinię
Dla Alex Morgenstren, bo często komentowała. 
Dla Mechi "Omci" Lambre która komentowała, krótko, ale zawsze była. 
Dla Dusi Lambre, bo komentowała.
Dla wikry:* za ten jeden, ale bardzo dla mnie ważny komentarz.
Dla VViki P., która wpadła i skomentowała.
Dla Nel Yannos, która podobnie jak wyżej, była, skomentowała parę razy i ogromne mnie ucieszyła.
Dla Martyny Blanco, czyli, jak ja to mówię, jednorazowego komentatora. I tak z całego serca dziękuję, że poświęciłaś na mnie czas. Tak samo z Ayuno-San i Katharine LaBrie. Tak czy siak, dziękuję wam.
Dla Patty, która. po prostu, komentowała.
Dla Li, której nie wiem co napisać, bo jest dla mnie bardzo ważna, ale ostatnio gdzieś zniknęła. No, w każdym razie dziękuję ci bardzo za wszystkie komentarze, rozmowy i miłe słowa. ♥
Dla Ellie Pasquarelli, bo zostawiła po sobie kilka komentarzy, cudownych komentarzy.
Dla Sapphire, którą ogromnie cenię, jest dla mnie czyś w stylu wzoru, bo czytałam wszystkie jej historie, jestem pod wrażeniem każdej z osobna i jej komentarz u mnie na blogu, był czymś naprawdę ważnym.
I jeszcze, tak osobno, bardzo wyjątkowo, dla Mlecza Ferro, Alex Morgenstren i Fruits, za komentarze pod epilogiem, przy których czytaniu autentycznie śmiałam się do ekranu.
I po raz kolejny dla Mlecza Ferro, za pierwszy komentarz w historii "...Róży..." i wiele, wiele innych.
Dla Aggie, za to, że przeczytała i skomentowała.
Dla Lily of the valley, bo była, a ja bardzo się ucieszyłam, bo uwielbiam jej historię.
Dla karoluś., za cudowne, długie komentarze, które zawsze poprawiały mi humor.
Dla Catherine, którą chciałam bardzo przeprosić. Zawaliłam na całej linii z tym blogiem. Może to nie jest najodpowiedniejsze miejsce, bo istnieje możliwość, że nawet tego nie przeczytasz, ale czuję się tak jakoś okropnie niezręcznie. No i oczywiście wielkie dzięki za komentarze, które były cudowne.
Dla Dulce, która za swoje komentarze chyba powinna dostawać jakieś nagrody. Dziękuję Ci bardzo! Aż się chciało pisać po twoich ciepłych słowach.
Dla Panny Martin za nominowanie do LBA. :) Chociaż i tak nie odpowiedziałam na te pytania, to dawno mnie nikt nie nominował, więc dziękuję.
Dla Fantaseando, która niedawno miała urodzinki. Znaczy jak to się opublikowało to już raczej dawno, a chciałam ci jeszcze raz życzyć najlepszego! No i bardzo ci dziękuję za te cudowne komentarze.
I wreszcie dla xBlackVeilBridesx xoxo, czyli autorki najnowszego komentarza. Dziękuję! Oczywiście jeśli nic nie pojawiło się podczas mojej nieobecności. :)
Nie zapominajmy też o wszelkich anonimach, bo niektóre ich komentarze były naprawdę wartościowe.
Wybaczcie jeśli kogoś pominęłam lub przekręciłam jakiś link.
No, dotrwaliśmy do końca. Pisałam tego posta całą wieczność. Tyle razy sprawdzałam, czy nikogo nie pominęłam, nad niektórymi podziękowaniami myślałam bardzo długo, a bardzo mi zależało żeby każdego potraktować wyjątkowo.
Podsumowywując, jest to jeden z najważniejszych dla mnie dni w roku i bardzo żałuję, że nie ma mnie na miejscu, żeby opublikować tego posta, tak jak należy. Urządzę sobie na wyjeździe moje małe, prywatne świętowanie i może uda mi się złapać Wi-Fi, to jeszcze się tutaj pojawię. :)
Kocham was wszystkich i jeszcze raz dziękuję.
A

PS. Publikuję tę notkę na wszystkich trzech moich blogach, bo zależy mi aby moje podziękowania dotarły do jak największej liczy osób. :)

czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział dziewiąty: Płomiennowłosa

Rozdział dziewiąty: Płomiennowłosa


"Dałem Ci swoje serce,
a ty zabrałaś duszę."

     Obudził się z ogromnym bólem głowy. Zszedł do kuchni po jakąś tabletkę, a tam zastał Ludmiłę, która jadła śniadanie, czytając jakieś kolorowe czasopismo. Miała słodko rozczochrane włosy, a była ubrana tylko w krótką piżamkę i chyba speszyła się odrobinę na widok Federico, bo pociągnęła koszulę w dół i wygładziła ręką włosy. 
- Cześć. - przywitał się krótko i sam sięgnął po coś do jedzenia. Przez chwilę wahał się czy usiąść koło blondynki, ale wreszcie uznał, że to w końcu jego dom i nie będzie jadł na stojąco, tylko dlatego, że wstał trochę później.
     Jedli w milczeniu, przyglądając się sobie na wzajem. Federico zauważył, że Ludmiła bez grubej warstwy makijażu na twarzy wygląda zupełnie inaczej, a że był zwolennikiem naturalnego piękna, w takiej wersji podobała mu się bardziej. Za to Ludmiła pierwszy raz widziała Federa bez grzywki do nieba i mogła o tym powiedzieć tylko to, że wyglądał inaczej. 
     Ciszę przerwały kroki dwóch kobiet. Monica i Angie zawzięcie o czymś dyskutowały i śmiały się co chwilę, ale ani Ludmiła, ani Federico nie potrafili zrozumieć co takiego śmiesznego powiedziały. 
- Co tutaj tak cicho? - zawołała pierwsza z nich i wyciągnęła z kredensu dwie filiżanki, z zamiarem zrobienia porannej kawy dla siebie i swojej towarzyszki. 
- Federico, powieźć cię do szkoły? - zapytała Angie, nawet nie czekając aż ktokolwiek odpowie na wcześniej zadane pytanie. Chłopak pokręcił tylko głową, bo usta miał pełne słodkich płatków. 
- Przejadę się autobusem. - dodał, kiedy już przełknął miodowe kółeczka.
- Mój syn rezygnuje z takiej oferty? Tego się nie spodziewałam! - zaśmiała się i poczochrała Federico po głowie. Na szczęście, jeszcze nie zdążył jej ułożyć. 
- Muszę porozmawiać z Francescą. - wyjaśnił i wrócił do jedzenia. 
- Francesca? Czyżby twoja dziewczyna? - zapytała podekscytowana Angie, a Federico wzdrygnął się na samą myśl o nim i Francesce razem. Świetnie, kolejna osoba, która będzie chciała zeswatać go z Fran. Wystarczą mu rodzice, włoskie ciotki i babcia, która bez przerwy powtarza: "Jakie by były z tego ładne wnuki." 
- Przyjaciółka. - sprostował i uśmiechnął się sztucznie. 
- Ja to już znam takie przyjaciółki. Moment i będziecie za rączki latać. - westchnęła, a Fede o mało co nie zwrócił śniadania. Już miał tłumaczyć Angie, że z Francescą przyjaźnią się od dziecka, że traktuje ją jak siostrę i nie wyobraża sobie, że kiedykolwiek mogliby być razem, ale spojrzał na zegar i uznał, że musi wyjść za pół godziny, więc nie starczy mu na to czasu. Jeszcze by nie zdążył doprowadzić grzywki do porządku. 
     Trzydzieści parę minut później, stał już na przystanku. Francesca, jak zwykle była tam wcześniej niż on. Przecież autobusy nie zawsze przyjeżdżają punktualnie, a może przytrafić się kierowca, który nie odczeka kulturalnie do godziny odjazdu a potem będzie musiała iść do szkoły na na nogach albo, co gorsza, pojechać późniejszym autobusem i spóźnić się na lekcje.
     Opowiadała mu o wczorajszym spotkaniu z Sebastianem. Mieli w trójkę taką małą tradycję, że zawsze relacjonowali zebranie osobie, która je opuściła. Jakimś cudem, Federico i tak zawsze był niedoinformowany. 
- Dlaczego nie ma z tobą Ludmiły? - zapytała i pomachała otwartą dłonią przed twarzą Federico. Faktycznie była ciekawa, jak to się stało, że chodzą do jednej szkoły, a nie jadą tym samym autobusem. 
- Co? - ocknął się. Fran już dawno zauważyła, że buja w obłokach. Pokręciła głową z politowaniem.
- Pytałam, gdzie Ludmiła. - powtórzyła, a autobus właśnie podjechał pod przystanek. Weszli do środka i tradycyjnie zajęli miejsca na samym końcu. 
- Angie ją zawiezie. - wyjaśnił i chyba powrócił do unoszenia się nad ziemią. Francesca szturchnęła go w ramię. Momentalnie oprzytomniał. 
- A ciebie nie? - wypytywała dalej, a Federico oparł policzek o autobusową szybę. - Fuj, Federico! Zarazki. - wtrąciła i odruchowo odkleiła twarz przyjaciela od szkła. Fede tylko zaśmiał się pod nosem z, jak to z Sebastianem nazywali, matczynego odruchu Francesci. 
- Chciałem z tobą porozmawiać. - wyjaśnił, a Francesca szybko przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę na czacie. 
- No tak, widać jak bardzo chcesz ze mną rozmawiać. Nie zwracasz na mnie uwagi Federico! - zażaliła się, a chłopak przytaknął jej ze skruszoną miną. 
- Wybacz, nie mogę przestać myśleć o tej dziewczynie. - przyznał i zaczął poprawiać włosy, przeglądając się w szybie autobusu. Fran mimowolnie się zaśmiała. Chyba nigdy nie przestanie jej dziwić ta zdumiewająca obsesja Włocha. 
- Jakiej dziewczynie? - zapytała po dłuższej chwili. 
- No o Ludmile. - zirytował się, jakby była to rzecz oczywista. - Ta dziewczyna mnie zastanawia. 
- Nie poznaje cię Federico. Zawróciła ci w głowie jakaś dziewczyna? - zdziwiła się. Faktycznie, Federico nigdy nie miał większej styczności z inną kobietą niż jego mama, bądź Fran. Może to dlatego, że był osobą wyjątkowo nieśmiałą. 
- To nie tak Fran. - bronił się - Po prostu zastanawia mnie, jaka ona jest naprawdę. 
Fran tylko pomachała głową z rozbawieniem. Zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie w stanie zrozumieć swojego przyjaciela.

###

     Jak zwykle, wszedł do klasy spóźniony. Bąknął krótkie "Przepraszam" i zupełnie zignorował upominającego go nauczyciela. Udał się na tył klasy. Przez moment chciał usiąść w ostatnim rzędzie, ale polonista upomniał go głośno, więc był zmuszony udać się na swoje stałe miejsce. Wykrzywił się na widok kolorowych zeszytów i notesów równo poukładanych na ławce. Wszystkie równo podpisane, oklejone różnorakim papierem. Przesunął ten różowy w ciemniejsze grochy, na co Camila zareagowała cichym westchnieniem. 
- Siema ruda. - przywitał się cicho. Nie chciał żeby profesor go usłyszał. 
- Płomiennowłosa. - sprostowała i poprawiła wysoki kucyk przewiązany pudrowo różową wstążką. 
- Co? - stęknął, chyba odrobinę za głośno, bo kilka osób odwróciło się w ich stronę, a klasowa lizuska nawet uciszyła ich palcem. 
- W podstawówce nauczycielka kazała tak na mnie mówić klasie. Jak widać, z tobą trzeba jak z dzieckiem. - wyjaśniła z przekąsem. Nauczyciel właśnie dyktował notatkę, więc Camila otworzyła zeszyt, żeby nie mieć zaległości. 
- Wypraszam sobie. To nie ja jestem ubrany w sukienkę w pączki. - odgryzł się i wskazał na ubranie dziewczyny. Ona wystawiła mu język w odwecie. 
- Już sobie ciebie w niej wyobrażam. - zaśmiała się, a Seba szturchnął jej drobne ramię, tak, że pióro wyleciało jej z dłoni, tworząc na papierze fantazyjnego kleksa. - Seba! - krzyknęła oburzona, a prowadzący lekcje, przerwał swój monolog i zgromił ich wzrokiem. Camila speszyła się odrobinę i spuściła głowę, a Seba tylko zaśmiał się niezauważalnie. Tak jak przewidział, polonista nie wytrzymałby całego dnia bez upominania go. 
- Verdas! Torres! Ile razy mam powtarzać? - warknął na nich i śmiesznie założył ręce na piersi. Sebastian zachichotał mimowolnie. - Najchętniej rozsadziłbym waszą dwójkę, ale dla ciebie Verdas byłaby to raczej nagroda. - stwierdził i przerwał na moment. Chyba zastanawiał się nad karą dla swoich uczniów. Każdy inny nauczyciel wpisałby im po naganie, ale Seba już dawno zaszedł poloniście za skórę, więc ten nie odpuścił mu tak łatwo. - Przygotujecie referat na temat tego, czego nauczyliście się na dzisiejszej lekcji. Na jutro. Razem. - zarządził, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Sebastian jęknął niezadowolony.
     W ciągu następnych kilkunastu minut nie zamienili nawet słowa. Camila groźnie spoglądała na Meksykanina, a ten rysował na marginesie zeszytu jakieś gniewne kształty.
- U kogo się spotykamy? - dopadła go przy wyjściu z klasy. Seba tylko spojrzał na nią krzywo.
- Nie mam dzisiaj czasu. - odpowiedział sucho i przyspieszył kroku. Faktycznie był umówiony z Fran i Federico. Mieli przecież dzisiaj poznać tą słynną Ludmiłę.
- Co mnie to obchodzi, Verdas? Mi też nie uśmiecha się wieczór w twoim towarzystwie, ale to ty nas w to wpakowałeś, więc musisz się dostosować. U ciebie, o szóstej. - ustaliła, nerwowo bawiąc się ognistymi kosmykami. Zbliżali się już od wyjścia ze szkoły. Przez moment Seba ucieszył się, że wreszcie uwolni się od rudej, ale szybko przypomniał sobie, że przecież jeszcze chwilę idą w tym samym kierunku.
- Mówię, że nie ma mnie w domu. - powtórzył stanowczo, totalnie ignorując to, że na niego nakrzyczała.
- To będziesz. - zarządziła i podparła dłonie na biodrach.
- Pocałujesz klamkę. - zaśmiał się. Mocniej otulił się bluzą i wsadził ręce do kieszeni dresów. Camila zadrżała z zimna. Ochłodziło się, a ona miała na sobie tylko tą ohydnie słodką sukienkę. - Masz. - zarzucił na nią swoją bluzę. Dziewczyna skrzywiła się, ale musiało jej być wyjątkowo zimno, bo ostatecznie przyjęła podarunek.
- Zaciągnę cię tam, choćby siłą. - wróciła do tematu, a Sebastian westchnął wymownie.
- Pff, powaliłbym cię jednym palcem. - prychnął, a Cami spojrzała na niego, śmiesznie unosząc brew.
- Uderzyłbyś dziewczynę?
- Nie uderzył, powalił. - sprostował. Dziewczyna zaśmiała się i podbiegła, żeby dogonić szatyna, który szedł wyjątkowo szybko. Sebastian przyglądał się przez chwilę rudym włosom Cami. Śmiesznie się układały, a przy czole sterczały małe, zabawne loczki. Seba zaśmiał się bezgłośnie.
     Po krótkiej chwili marszu, zobaczył przez sobą uśmiechniętą, machającą do niego Włoszkę. Miała na sobie sukienkę w grochy i obowiązkowo kokardę wpiętą we włosy.
"One by się chyba dogadały." - pomyślał, spoglądając na różową wstążkę przy kucyku rudej. Camila nagle skręciła w boczną uliczkę, jakby też zauważyła Francesce.
- Do zobaczenia Verdas. Tylko się przygotuj. Nie odwale za ciebie całej roboty. - zawołała na odchodne i w podskokach ruszyła przed siebie. Dziwne, że po kilku godzinach w szkole, awanturze z nauczycielem, a później z Sebastianem, ciągle miała tyle energii.
- Nara ruda. - pożegnał się złośliwie i posłał w stronę dziewczyny krzywy uśmiech.
- Płomiennowłosa. - krzyknęła jeszcze z daleka i, jakby celowo, zamachała kilka razy związanymi lokami.
- Jak wolisz. - powiedział, chociaż już bardziej do siebie, bo Camila z pewnością go nie usłyszała. Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę i zauważył, że z każdym krokiem te pomarańczowe sprężynki podskakują, żeby za chwile opaść na ramiona dziewczyny. Na właśnie. Ramiona przykryte szarą bluzą. Jego bluzą! Już chciał do niej podbiec i zażądać zwrotu własności, ale chyba zrodziło się w nim coś na kształt litości i uznał, że Camili bez tej bluzy będzie zimno, a przecież i tak będzie ją musiał jeszcze dzisiaj przeganiać spod baru, więc wtedy mu ją odda.
     W tej samej chwili stanęła obok niego uśmiechnięta od ucha do ucha Francesca. Przeskakiwała z nogi na nogę i nuciła jakąś melodię, której Seba nie potrafił rozpoznać.
- Oj, Seba. Już drugi raz widzę cię z tą dziewczyną. Czyżbyś mi czegoś nie mówił? - zapytała podejrzliwie i zaśmiała się perliście. Chwyciła pod ramię Sebastiana, który ciągle był zapatrzony na Camilę, która powoli znikała za drzewami.
- Co? Nie. Fuj! Prędzej umówił bym się z tobą. - zawołał zniesmaczony, a Francesca zrobiła obrażoną minę i wyciągnęła język w jego stronę. - Wiesz o co mi chodzi.
Co dziwne - wiedziała.

###

     Już kolejną godzinę kursował pomiędzy stolikami. Francesca, Sebastian i Federico nie mogli dzisiaj pomóc wkawiarnii, więc Diego dostał jednodniowy awans. Już od kilku godzin zbierał zamówienia i musiał przyznać, że podobało mu się to dużo bardziej niż zmywanie naczyń, którymi chwilowo zajął się sam właściciel.
- Duża, mrożona kawa z karmelem! - rzucił w stronę kuchni, a Maximiliano pokiwał tylko nieznacznie głową i zabrał się za przygotowywanie napoju.
- Jak się czujesz w roli kelnera. - Natalia zwróciła się do niego, nie podnosząc głowy z nad kartki na której zawzięcie coś dodawała.
- Dużo lepiej niż na zmywaku. - przyznał, a Hiszpanka uśmiechnęła się do niego serdecznie.
- Widzisz, oni się bawią, a my tu musimy za nich harować. - zaśmiała się i zniknęła gdzieś na zapleczu. Jak się za chwilę dowiedział, żeby zmienić Leona na zmywaku, bo szef za moment pojawił się za ladą. Diego zaproponował, że powróci do swojego poprzedniego zajęcia, żeby Natalia nie musiała tego robić, ale Leon zapewnił go, że bardzo dobrze idzie mu kelnerowanie, a jego narzeczona wprost uwielbia zmywać. Chyba odrobinę to podkoloryzował, bo z kuchni dało się usłyszeć stanowczy protest Natalii.
     Mijały kolejne minuty, Natalia z Leonem zrobili już trzy zmiany, a Diego spisał dokładnie osiemnaście zamówień. Przez lokal przewinęła się grupa roześmianych dziewczyn, kilku pełnych energii dzieciaków z pobliskiej szkoły muzycznej, starsza pani z wnuczkiem, która nie mogła zrozumieć dlaczego nie sprzedają waty cukrowej, dwóch biznesmenów, którzy zamówili po jednej kawie i pili ją kilka kilka godzin oraz jakaś rudowłosa, która wściekła wpadła do lokalu i uznała, że pilnie szuka Sebastiana. Pod pachą przymała ogromną, jasno różową teczkę i dużą, kremową torbę na ramieniu, z której wystawały kolorowe zeszyty. Gdy Natalia poinformowała ją, że Seba wyszedł i najprawdopodobniej nie wróci w najbliższym czasie, ta uznała, że zaczeka. Zajmowała właśnie mały stoliczek w lewym roku i sączyła trzecią kawę.
     Zbliżał się koniec jego zmiany. Jeszcze kilkanaście minut i będzie mógł spokojnie wrócić do domu. Nie ukrywał, że męczyła go ta praca, ale mimo to bardzo lubił przychodzić do baru. Zapach świeżej kawy przywracał go do życia, a rozmowy z ludźmi chyba dobrze mu robiły, bo ostatnio chodził jakiś weselszy.
     Poczuł wibracje w kieszeni spodni. Szybko chwycił telefon i przeciągnął po zielonej słuchawce. Miał chwilę przerwy, bo o tej porze lokal był już prawie pusty. W słuchawce usłyszał głos Rose. Płakała. Prosiła żeby przyszedł. Mówiła coś o mamie, że nie wie co zrobić, że potrzebuje pomocy. Bez zastanowienia zrzucił z siebie uniform i pobiegł w stronę domu. Przez chwilę słyszał jeszcze krzyki Leona i głos zdenerwowanej Naty, ale nawet się nie odwrócił. Trudno, wyjaśni im jutro. Muszą zrozumieć. Nie mógł zostawić siostry.
     Czuł na sobie wzrok przechodniów. Kilka osób, które przypadkowo potrącił, nakrzyczało na niego, a jedna staruszka zaczęła go nawet gonić. Biegł tak szybko, że pod domem znalazł się już po kilku minutach. Wygrzebał klucze z kieszeni i drżącą ręką przekręcił nimi w zamku. Przy wejściu napadła na niego Rose. Była roztrzęsiona, Mówiła coś, ale płacz zamieniał słowa w niezrozumiały bełkot. Wtedy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Momentalnie znalazł się w salonie, z którego dochodziły te hałasy. Przeraził się. Mama stała na środku pokoju. Miała rozczochrane włosy, makijaż rozmazany od łez, a z lewego łokcia sączyła się świeża krew. W prawej dłoni mocno ściskała pusty kieliszek, który już po chwili wylądował na przeciwległej ścianie. Chyba była pijana.
- Mamo. - wyszeptał, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiety. Zawarczała gniewnie. Chłopak przezornie odesłał siostrę na górę i kazał zamknąć się w pokoju. Bał się. Takie sceny nigdy nie miały miejsca w ich domu. Prawda, rodzice się kłócili. Mama czasem wpadała w furię, a tacie zdarzyło się podnieść na nią głos. Jednak nigdy nie dopuścili, aby zobaczyło to którekolwiek z dzieci. - Uspokój się. - ciągnął bezradnie i odsunął kolejne naczynie, po które sięgała mama.
- Zostaw mnie. - ryknęła. Kolejny kieliszek roztrzaskał się na śnieżnobiałej ścianie. Diego nie miał pojęcia co powinien zrobić. Położył dłonie na ramionach mamy, a po chwili mocno do siebie przytulił. Teraz dokładnie wyczuł zapach alkoholu. Kobieta opadła na fotel. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła głośno szlochać. Diego usiadł obok i wziął ją w swoje ramiona.


No, no. Ale się rozpisałam. Jest 2405 wyrazów. To chyba jakiś mój osobisty rekord. Tak mi się jakoś przyjemnie pisało o Camili i Sebe, że ten fragment wyszedł taki przydługi. Rozdział miał wyglądać inaczej, ale z obecnej wersji jestem jakoś względnie zadowolona. No, zawsze mogło być lepiej.
Tak właściwie to mam już napisane fragmenty następnego rozdziału i pewnie pojawiłby się szybciutko, gdyby nie to, że w niedzielę wyjeżdżam, nie ma mnie cały tydzień, wracam tylko na kilkanaście godzin i znowu wyruszam w świat. :) W tym czasie pewnie coś napiszę, bo na drugi wyjazd zabieram ze sobą laptopa. Nie wiem tylko czy uda mi się złapać jakieś Wi-Fi. W każdym razie, w najbliższym czasie raczej nic się nie pojawi.
Na dzisiaj to tyle, do napisania, mam nadzieję jak najszybciej. :)
A

niedziela, 26 lipca 2015

Całkiem inna bajka

Całkiem inna bajka 



     Dawno, dawno temu,  za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami żyła sobie piękna księżniczka o imieniu Zofia.
     Ta historia wcale nie wydarzyła się tak dawno, kilka miesięcy temu pod Krakowem. Zosi do księżniczki było bardzo daleko. Wcale nie nosiła koronkowych czy tiulowych spódniczek, a różu nie znosiła od dziecka. Jej malutkie mieszkanie, które dzieliła z denerwującą, młodszą siostrą, nawet nie przypominało zamku, a książę zdaje się zabłądził po drodze.
     Zosia pracowała w firmie znajomych rodziny. Gdyby nie to, że musiała utrzymywać i siebie, i siostrę, już dawno by zrezygnowała. Nienawidziła tego, że wszystkim zależy tylko na względach szefa, a co za tym idzie - podwyżce. Zachowywali się, jakby mieli Zosi za złe, że lepiej dogaduje się z szefem. Nigdy nie potrafiła znaleźć w tym towarzystwie kogokolwiek godnego zaufania, a ponieważ praca była jedynym miejscem gdzie Zosia widywała się z ludźmi (no może oprócz supermarketu, ale poznanie tam kogokolwiek graniczyło z cudem), często czuła się samotna. Najwyraźniej stary kot i jej siostra-współlokatorka nie wystarczały. Przecież siostra Zosi bywała w domu równie często, jak Zosia z niego wychodziła.
- Zośka! Nie mogę znaleźć mojego szamponu! Tyle razy ci mówiłam żebyś go nie używała! - echem rozniosło się po mieszkaniu i wreszcie dotarło do uszu adresatki. Zosia westchnęła głośno i poinstruowała siostrę gdzie znajdzie kosmetyk. Chwilę później zdenerwowana Natalia z fantazyjnym turbanem na głowie pojawiła się w kuchni. Fuknęła i wycelowała pustym opakowaniem po szamponie w swoją siostrę. Ta odrzuciła butelkę w odwecie i trafiła w ramię dziewczyny.
- Zośka! - pisnęła zdenerwowana i mocno zacisnęła pięści. - Znowu wyczerpałaś mi cały szampon. - zamarudziła i opadła na kanapę. Zosia grzecznie przeprosiła i obiecała, że zafunduje nową butelkę. Natalia przez chwilę marudziła jeszcze pod nosem, ale szybko ją to znudziło i pobiegła przygotowywać się do wyjścia. Pewnie wybierała się gdzieś ze swoim nowym chłopakiem. Marcinem? Michałem? Zosia nigdy nie miała pamięci do imion.
     Nie minęła godzina, a Zosia znowu została sama. Była niedziela, więc nie pracowała. Jej ulubiony serial leciał dopiero za dwie godziny, więc w najbliższym czasie raczej nie miała nic do roboty. Podniosła się i udała do kuchni żeby przygotować sobie jakiś posiłek, ale po otworzeniu lodówki szybko przypomniała sobie, że nie robiła zakupów już od ponad tygodnia i jedynym daniem, które mogła przyrządzić z widocznych przed sobą składników był ser z... serem. Ewentualnie z mlekiem, ale to raczej nie skończyłoby się dobrze. Uznała, że skoro i tak nie ma zaplanowanego nic konkretnego, wybierze się do pobliskiego sklepu.
      Po drodze, jak na złość, wdepnęła w kałużę, brudząc i mocząc swoje ulubione baleriny. W duchu modliła się żeby dało się je jeszcze jakoś uratować, bo inaczej będzie musiała dopisać do listy zakupów nowe buty.
     Kiedy dotarła już na miejsce okazało się, że zabrakło jej ulubionych bułek, a kolejki w kasach były tak długie, że z pewnością nie zdąży obejrzeć swojego serialu. Starała się nie zważać na te wszystkie przeciwności losu i udała się po kukurydzę w puszce, którą tak uwielbiała. Oczywiście, ktoś musiał przestawić ją na najwyższą półkę, więc niziutka Zosia nie była w stanie dosięgnąć puszki.
- Pomogę pani. - usłyszała za sobą. Obróciła się i zobaczyła uśmiechniętego mężczyznę, który prawdopodobnie zauważył, jak walczy z wysokością. Choć sam nie należał do najwyższych, z łatwością dosięgnął kukurydzy i podał Zosi. Kiedy dziewczyna miała już w rękach swoją puszkę, zdołała dokładniej przyjrzeć swojemu wybawcy. Chłopak był tylko odrobinę wyższy od Zosi. Miał króciutkie, śmiesznie zakręcone włosy. Uczy mieniły się w różnych odcieniach zieleni, a ubrany był zwyczajnie, w jasną koszulkę i granatowe spodnie.
- Dziękuję. - powiedziała, jak uczono za dziecka. Speszyła się odrobinę, kiedy szatyn przyglądał jej się z uwagą. Szybko uznała, że z pewnością nie zrobiła dobrego wrażenia. Nikomu nie spodobałyby się tłuste włosy, które miała umyć rano, ale zignorowanie budzika dwa razy poskutkowało minimalną ilością czasu na przygotowanie się do wyjścia. Nie to, że potrzebowała go jakoś nadzwyczajnie dużo. Gdyby była taka potrzeba, wystarczyłoby jej piętnaście minut. Dodatkowo, nie miała na sobie makijażu, więc wszelkie pryszcze i pieprzyki były wystawione na ludzką krytykę, a ciemnofioletowe półkola pod oczami doskonale widoczne. Nie miała na sobie jakiegoś wyjątkowo przemyślanego stroju. Jeansy i podkoszulek ukryty pod ciemnoszarym płaszczem, a do tego te przemoknięte buty.
- Nie ma sprawy. Jestem Kacper. - przedstawił się i wyciągnął dłoń w stronę szatynki. Ta uścisnęła ją niepewnie. Poczuła dziwne ciepło rozchodzące po całym ciele, a policzki piekły ją niemiłosiernie. Zgodnie z wszelkimi książkami, które czytała w swoim życiu, to właśnie było zakochanie.
- Zosia. - odpowiedziała i uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła.
     Przyglądali się sobie nawzajem jeszcze przez krótką chwilę. Zosia zauważyła, że Kacper bez przerwy się uśmiecha, a ten doszedł do wniosku, że dziewczyna musi być nieśmiała, bo co chwilę zerka na swoje buty. Co nie było do końca prawdą, bo przecież Zosia rozmyślała, czy kiedy już wyschną będą się jeszcze do czegokolwiek nadawały.
- Miło było poznać. - przerwało ciszę, na co Zosia, jakby wyrwana z transu, uśmiechnęła się ponownie. Nie minęło wiele czasu, a obydwoje ruszyli w swoje strony, z delikatnymi, pewnie trochę nieświadomymi, uśmiechami na ustach.
      Jak się spodziewała, dotarła do domu wcześniej niż siostra, ale zamiast położyć się na kanapie i razem z tysiącem innych kobiet przed telewizorem przeżywać kolejne rozstanie Leona i Violetty, usiadła przy małym, kuchennym stole i rzuciła balerinami w podłogę. Czuła, że zły cisną się jej do oczu, ponieważ były to jej ulubione buty, właśnie przegapia serial, a od wczoraj gnębiło ją co wydarzy się dalej, jej siostra za pewne dobrze bawi się na randce, a ona jak zwykle siedzi sama w domu, w pracy znowu usłyszała, że jest lizuską, a lody na które tak bardzo miała ochotę własnie roztapiały się na podłodze w przedpokoju, przygniecione przez jogurty, które swoją drogą też wypadałoby włożyć do lodówki.
     Był to jeden z takich dni, o których jak najszybciej chciało się zapomnieć. Chociaż... było jeszcze to dziwne uczucie, które nasilało się kiedy spoglądała w głąb mieszkania i dostrzegała kukurydzę, która musiała wyślizgnąć się z reklamówki. Przypominała sobie o Kacprze i czuła takie ciepło, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. To nie tak, że nie miała chłopaka. W końcu miała te swoje dwadzieścia kilka lat. Jednak żaden jej związek nie trwał więcej niż kilka tygodni i nigdy nie doświadczyła tych słynnych motyli w brzuchu. Chyba zwyczajnie jeszcze nie znalazła tego jedynego.
     Później nadeszła kolejna fala smutku, kiedy zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej  już nigdy się nie zobaczą. Przecież to, że jeszcze kiedyś wpadnie na niego na ulicy było praktycznie nie możliwe. Chociaż gdyby na jej miejscu była Violetta, Leon pewnie zaraz zapukałby do jej drzwi i oznajmił, że jest jej nowym sąsiadem, a Anabell z jej ulubionej książki pewnie w pierwszej kolejności zapytałaby chłopaka o numer i nie miałaby takich problemów jak Zosia. Przynajmniej baleriny już wyschły i wyglądały znośnie, co odrobinę poprawiło jej humor.


     Początek następnego dnia wydawał jej się równie beznadziejny, co głos Natalii, która obudziła siostrę swoim śpiewem pod prysznicem. Zosia zatkała sobie uszy i starała się nie zwracać uwagi na wycie dochodzące z za ściany. Spojrzała na błękitny zegarek wiszący nad zamkniętymi drzwiami. Była szósta piętnaście. Niechętnie zwlokła się z łóżka i podreptała do kuchni zjeść śniadanie. Wiedziała, że do łazienki nie dostanie się przez co najmniej pół godziny. Na szczęście w chlebaku znalazła jeszcze względnie świeżą bułkę, przesmarowała ją białym serem. Kiedy wreszcie zdołała wejść łazienki, przypomniała sobie, że przecież szampon się skończył, a ona wczoraj nie kupiła nowego. Załamana spojrzała na swoją fryzurę w lustrze. Ciemne loki były okropnie tłuste, oklapnięte i tradycyjnie sterczały we wszystkie strony. Nie dziwne, nie myła ich już prawie od tygodnia. Wreszcie zdecydowała się, że zepnie włosy w prostego koczka. W takiej formie całość wyglądała znośnie. Podczas ubierania sukienka jak zwykle nie chciała się dopiąć (swoją drogą, nienawidziła sukienek), a rajstopy okazały się być dziurawe, więc musiała obejść się bez nich. Podczas jedzenia ubrudziła lewe ramiączko ubrania. Miała prawdziwą ochotę płakać, szczególnie, że w szafie na znalazła nic odpowiedniego na przebranie, co uświadomiło ją, że wypadałoby zrobić pranie. Pozostało jej modlić się, że nikt nie zauważy plamy. Kolejny problem pojawił się kiedy zdała sobie sprawę, że jej baleriny wyglądały dosłownie jakby je ktoś przeżuł i wypluł, a żadne inne buty nie pasowały do aktualnej pogody. Chyba że ubrałaby beżowe szpilki Natalii, ale taka decyzja wiązałaby się z kilkoma upadkami po drodze. Wzięła więc baleriny.
     Przynajmniej punktualnie dotarła do biura. W pracy jak zwykle nie wydarzyło się nic ciekawego. Czuła jakby ta monotonia ją zabijała. Dlaczego nie została aktorką? Albo chociaż jakąś sprzątaczką? Wtedy przynajmniej nie do końca trzeźwi ludzie śpiący na klatkach dostarczaliby jej rozrywki. Ale nie, ona musiała ugrząźć w tym nudnym biurze, bez jakichkolwiek przyjaciół, bez chłopaka. Przynajmniej miała kota.
     Po kilku godzinach wreszcie mogła wyjść z budynku. Nie pracowała daleko od domu, więc po dwudziestominutowym spacerze byłaby na miejscu. Po drodze przypomniała sobie jednak, że musi wreszcie kupić ten felerny szampon, więc wstąpiła do drogerii. Tyle razy kupowała tam jakieś kosmetyki (głównie dla siostry, która była zbyt leniwa, żeby zrobić to sama), więc szybko uporała się z zakupem.
     Kiedy z powrotem znajdowała się na świeżym powietrzu, zaczynało się już ściemniać, a ona miała jeszcze kilkanaście minut drogi do pokonania. Spojrzała na zegarek i obliczyła, że jeśli się nie pospieszy, przegapi kolejny odcinek telenoweli. Przyspieszyła więc kroku i postanowiła, że przejdzie skrótem, przez park.
  Było już zupełnie ciemno. Dziwne, że jeszcze chwilę temu słońce dopiero chowało się za horyzontem, a teraz ledwo była w stanie zobaczyć gdzie idzie. W parku było pusto. W ciągu dnia można tu zobaczyć głównie rodziny z dziećmi, a o takiej porze dzieciaki już kładą się o do snu. Zosia wytężyła wzrok, żeby sprawdzić dokładnie gdzie się znajduje. Przeszła jeszcze kilka metrów, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie ma najmniejszego pojęcia gdzie jest, to drzewo obok mijała już kilka razy i chyba właśnie zgubiła się w parku obok którego mieszka całe życie. Naprawdę miała ochotę usiąść na ziemi i zacząć płakać, ale zachowała zimną krew. W najgorszym razie czeka ją noc na jednej z tych obleśnych, parkowych ławek.
     Minęło kilkanaście minut, a Zosia nadal chodziła w tą i z powrotem bez celu, jakby miała nadzieję, że za którymś razem będzie wiedziała,w którą uliczkę skręcić. Zaczynało się robić chłodno, a Zosia miała na sobie tylko krótką sukienkę i cienki sweterek. Potarła ramiona, żeby się ogrzać. Przykucnęła na chłodnej trawie, ale po chwili zaczęły ją boleć nogi, więc zignorowała sukienkę i usiadła.
- Hej, wszystko w porządku? - usłyszała nagle. Zdziwiona rozejrzała się za źródłem dźwięku. Zobaczyła przed sobą przejętego mężczyznę. Od razu go rozpoznała, a jej usta mimowolnie wygięły się w delikatnym uśmiechu.
"Mój wybawiciel." - zaśmiała się w myślach i nagle poczuła się jak księżniczka. Kacper zawsze pojawiał się, żeby wybawiać ją z opresji. Brakowało mu tylko karocy, którą zabrałby ją do zamku i żyliby długo i szczęśliwie. A jej eleganckiej, balowej sukni. Ale przecież ich nienawidziła.
- Wiesz, jeśli nie liczyć tego, że nie mam pojęcia jak dotrzeć do domu to tak, wszystko jest w najlepszym porządku. - wytłumaczyła, ale szybko zdała sobie sprawę, że z pewnością nie zrobiło to na nim dobrego wrażenia. Utwierdził ją w tym cichy, stłumiony śmiech. - Tak, możesz się śmiać, zgubiłam się we własnym mieście. - spróbowała wyjść w opresji obracając wszystko w żart, ale miała wrażenie, że jeszcze bardziej się pogrąża.
- Spokojnie, zdarza się. - zapewnił i kucnął obok Zosi, ale jakoś nie czuła przekonania w jego głosie.
- Właściwie, to mam problem z wyjściem  parku. Nigdy wcześniej nie byłam tu w nocy, a teraz musiałam kupić ten przeklęty szampon dla siostry, no i oczywiście wpadłam na genialny pomysł, żeby skrócić sobie drogę. W dzień wszystko tu wygląda zupełnie inaczej, wiesz? Teraz wszystko zlewa się w jedno. I nawet nie ma kogo zapytać się o drogę. Mogłabym udać jakąś Angielkę albo Hiszpankę, hiszpański akcent mam wypracowany do perfekcji, opowiedzieć, że jestem w kraju pierwszy raz, zgubiłam się i nie wiem jak dotrzeć do domu koleżanki, u której się zatrzymuję. - obserwował, jak potok słów wylewa się z jej drobnych, różowych ust, jak zawzięcie gestykulowała i zaciskała dłonie w pięści za każdym razem, gdy wspominała o czymś co ją denerwowało.
- Odprowadzę cię. - wypalił nagle i szybko zasłonił usta, jakby wystraszył się tego, co powiedział. Zosia poczuła, że jej policzki przybierają kolor purpury. Na jej szczęście mrok skutecznie ukrywał czerwone ślady. Byli dorosłymi ludźmi, a zachowywali się niczym zakochane nastolatki.
- Co? - wymsknęło jej się nieoczekiwanie. Poczuła się bardzo głupio. - To znaczy, jeśli masz ochotę. - poprawiła się szybko i zaczęła nerwowo obracać między palcami czarne loki. Podniosła się i zdała sobie sprawę, że na jej sukience zapewne został mokry, zielonkawy ślad. Przeklęła w duchu. Sprawnie wytłumaczyła mężczyźnie gdzie mieszka i razem ruszyli przed siebie. Z upływem czasu Zosia czuła, że nie miała najmniejszych szans wydostać się z tego miejsca. Ostatnio rzadko pojawiała się w parku, a kilka miesięcy temu stworzono jakieś nowe przejścia i zupełnie się tu gubiła. Miała niesamowite szczęście, że spotkała swojego "księcia".
     Jako mała dziewczynka zawsze marzyła o życiu jak z bajki. Wtedy mama kupiła jej zgniłozieloną "księżniczkową" sukienkę i wpięła we włosy plastikową koronę. Jako siedmiolatka wyobrażała sobie, że jej książę będzie wysokim, niebieskookim blondynem. Cóż, Kacper nieco odbiegał od tego opisu, ale jego ciemne oczy, jasno brązowe włosy wydawały się Zosi bardziej niesamowite niż jej wyimaginowany książę.
- Mieszkasz sama? - zapytał nagle. Zosia dopiero teraz zwróciła uwagę na ciszę która wcześniej ich otaczała.
- Z bardzo nieznośną, młodszą siostrą Natalią. - wyjaśniła wyczerpująco, a Kacper zaśmiał się pod nosem.
- Młodsze siostry chyba mają to do siebie, że są denerwujące. - stwierdził, a Zosia pokiwała głową rozbawiona. - Moja całe dnie męczy mnie żebym przeczytał jej bajkę, a ja mam już tej Śnieżki po dziurki w nosie,
- Hej! Ja uwielbiam Śnieżkę! - zawołała z udawanym oburzeniem.
- Jak chcesz mogę ci o niej opowiedzieć. Znam cały jej życiorys na pamięć. Łącznie z "Żyli długo i szczęśliwie". - zaśmiał się, a Zosia pokiwała ochoczo głową. Znowu poczuła się jak małe dziecko, któremu opowiada się bajki na dobranoc.
     Rozmawiało się im zaskakująco dobrze. Razem rozmyślali, jak potoczyło by się życie Śnieżki gdyby nie zjadła tego felernego jabłka. Zosia upierała się, że książę i tak w końcu by ją pocałował, a Kacper uznał, że mogłaby ułożyć sobie życie z jednym z krasnoludków. Ustalali też co było dalej z siostrami Kopciuszka i co stało się z obciętymi włosami Roszpunki. Nawet nie zorientowała się kiedy dotarli na miejsce.
- Już jesteśmy. - poinformowała i wskazała głową na niewysokie blok, pod którym stali. Kacper wyraźnie posmutniał.
- Chyba nadszedł czas na "Żyli długo i szczęśliwie." - uznał i ponownie wygiął usta w uśmiechu.
- Najwyraźniej. - wyszeptała i nagle poczuła się jak w prawdziwej bajce. Kacper odgarnął jej włosy z policzka i niepewnie ułożył dłoń w talii. Zosia spuściła wzrok i zaraz poczuła, że ich twarze niebezpiecznie się do siebie zbliżają. Jej serce biło jak oszalałe, a policzki były już czerwieńsze niż usta pomalowane ciemną pomadką.
     Pocałunek był magiczny. Wyobraziła sobie, że tak właśnie czuła się Śnieżka, Kopciuszek, Arielka czy każda inna księżniczka całowana przez księcia. Kacper był jej prywatnym księciem, nawet jeśli z pozoru nie przypominał żadnego z tych bajkowych przystojniaków.
- Wybacz. - usłyszała, kiedy ich usta oderwały się od siebie niespodziewanie.
- Nie, ja, dziękuję. - wyjąkała, a Kacper złożył jeszcze na jej ustach delikatny, krótki pocałunek. Chwilę później odszedł w swoją stronę, zostawiając Zosię samą z szerokim uśmiechem na ustach. Nawet nie przejęła się, że nie wiem gdzie mieszka, nie zna jego numeru telefonu, czy chociaż nazwiska. Czuła, że los pozwoli jej jeszcze kiedyś spotkać swojego księcia.

###

Cześć. :) Dzisiaj jest, no, inaczej. Miało być Laraxi, ale po napisaniu jakiś pierwszych pięciu zdań kompletnie się zacięłam i ta miniaturka już od kilku miesięcy czeka, żeby ją dokończyć. W końcu, jakiś tydzień temu, wzięłam się za siebie i napisałam. Jest zupełnie inaczej i jeszcze nigdy nie publikowałam czegoś takiego. Jest też wyjątkowo długo jak na mnie. No i jestem chyba względnie zadowolona. Nie wiem czy chcecie więcej takich nie Violettowych, ale co najmniej jedna już się pisze. :)
Nadal jestem zupełnie otwarta na spam w komentarzach. Powoli znowu zaczyna brakować mi blogów na nocne czytanie.
Miłego dnia i czekam na wasze komentarze. :)
A


Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic *header*