wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział trzeci: Bardzo słodka kawa


"Byłem sam kiedy przyszłaś
I uratowałaś mnie"
~ Happines

                Długi korytarz, który został urządzony w bardzo starodawnym stylu, od zawsze wydawał się Diego wyjątkowo bezosobowy. Jedna ze ścian stanowiła tło dla rzędu identycznych drzwi, które w żaden sposób nie informowały o właścicielu pomieszczenia znajdującego się za nimi. Na przeciwległym murze wisiało kilka dzieł bardzo znanych malarzy. Każde z nich musiało kosztować fortunę. Nie dało się zauważyć żadnych wspólnych fotografii, rysunków czy dyplomów, których przecież w domu znajdowało się na pęczki. Wszystkie poukrywane w pudełkach pod łóżkiem. Mogłaby tam zamieszkać każda rodzina.
                Przymknął oczy, przetarł powieki i po raz kolejny powtórzył w myślach przebieg planowanej rozmowy. Wcześniej długo analizował i próbował odgadnąć wszelkie możliwe wersje. Zależało mu, aby ten dialog zakończył się dla niego szczęśliwie. Wahająco zajrzał do salonu i dostrzegł mamę, oglądającą telewizję. 
– Możemy porozmawiać? – wydukał bardzo niepewnie. W  nerwach zaczął strzelać kościami prawego palca serdecznego. Spuścił głowę i rozciągnął usta w cieniutką linię. Wyglądał zupełnie jak dziecko, które czeka na wymierzenie kary.
– Słucham. – oznajmiła zupełnie spokojnie, jakby nie dostrzegła napięcia. Nigdy nie dostrzegała. Nigdy. Wskazała synowi miejsce na kanapie, na której sama siedziała. Chłopak opadł na brzeg mebla.
– Chciałbym zacząć pracować. W kawiarence za rogiem szukają kogoś do pomocy. – wyjaśnił drżącym głosem i podniósł wzrok na mamę. Mrużyła oczy.
– Nie ma mowy. – zabroniła stanowczo, nie podając żadnej konkretnej przyczyny i ścisnęła chudą dłoń w pięść, jak gdyby szykowała się do walki.
– Mamo, posłuchaj… – zaczął, ale wzburzona kobieta szybko mu przerwała.
– Ja i twój ojciec zarabiamy wystarczająco dużo. Nie rozumiem skąd w tobie taka potrzeba. Nigdy nic ci nie brakowało! – ostatnie zdanie wykrzyczała z wyrzutem.
– Tu nie chodzi o pieniądze! Potrzebuję kontaktu z rówieśnikami! – huknął, jakby chciał pokazać, że potrafi głośniej.
– Myślisz, że jak zatrudnisz się w jakiejś drugorzędnej kawiarni, to nagle zostaniesz duszą towarzystwa?! – ryknęła podnosząc się z miejsca. Jeden, zero. 
– Tak własnie myślę! – znowu mamy remis. Pojawiła się w nim myśl, że dawno nie kłócił się z nią w ten sposób.
– Póki mieszkasz pod moim dachem, jak decyduję o takich rzeczach. – padła jedna z najbardziej pospolitych formułek.
– Jutro jestem umówiony na rozmowę i nie obchodzi mnie twoje zdanie. – podsumował, odrobinę spokojniej, chwycił leżący na komodzie odtwarzacz MP3 i wyszedł, trzaskając drzwiami.
                Tego nie przewidział.

                                                                            ☆☆☆

                Nad głową dało się dostrzec skrawki niebiesko pomarańczowego nieba, które zawzięcie walczyło z chmurami o dominację na tej nieograniczonej przestrzeni. Ciemne, prawie granatowe, obłoki wydawały się już odliczać minuty do kolejnej ulewy. Mieszkańcy Buenos Aires, jakby czytali im w myślach, zasunęli wszelkie rolety, firanki czy zasłony, a sami pozostali w domach, czytając pewnie jakąś książkę lub po raz setny oglądając ulubiony film.
                Ludmiła była zapewne jedyną osobą w okolicy, która nie zważała na paskudne warunki atmosferyczne. Wędrowała wypełnioną kałużami uliczką, podśpiewując przy tym jakąś piosenkę zasłyszaną niedawno w radiu. O dziwo, nie zwróciła uwagi na przemoknięte, zniszczone już pewnie, bordowe szpilki, przez które powoli zaczął napływać deszcz, mocząc stopy dziewczyny. Nie przeszkadzało jej, że ciemna kurtka z miękkiego, bardzo drogiego materiału, jest pokryta wodą. Na szczęście, sweterek w kolorze pasującym do butów uchronił się przez zimnymi kroplami. Ignorowała też ciecz, która osiadła na jasnych lokach.
                Gdyby ktoś znajomy zauważył ją w tamtej chwili, prawdopodobnie stwierdziłby, że oszalała. Ludmiły Ferro nie widywało się w takich sytuacjach. Byłą perfekcjonistką, a przemoczone ubrania nie znajdowały się na liście rzeczy względnie dopuszczalnych. Właściwie, sama nie potrafiła sobie wytłumaczyć co stało się z jej osobowością. Od samego rana była wyjątkowo miła i nawet pozwoliła młodszej kuzynce, która razem z rodzicami zatrzymała się na weekend w jej rodzinnym domu, skorzystać z prywatnego laptopa.
                Chwyciła w dłonie telefon wibrujący wściekle w seledynowej torebce przewieszonej przez ramię. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie uroczej brunetki, składającej dłonie w kształt serca. Podpisane zostało Jessi. Postanowiła zignorować, że dziewczyna pragnie się z nią skontaktować i gwałtownie dotknęła czerwonej słuchawki, jakby zapominając, że wystarczy delikatnie uśnięcie aby komórka zareagowała. Wzdychając, wepchnęła urządzenie z powrotem do torby.
– Przepraszam. – usłyszała ciche burknięcie i szybko zdała sobie sprawę, że w zamyśleniu zagrodziła komuś drogę. Tym kimś okazał się być dobrze zbudowany, młody mężczyzna, właściwie jeszcze chłopak, o ciemnobrązowych oczach i jeszcze ciemniejszych włosach, które opadały zabawnie na lewe oko pod wpływem ciężaru deszczu.
– Nic się nie stało. To moja wina. – odparła, przepełniając te kilka słów największą ilością słodyczy, jaką tylko potrafiła w sobie wskrzesić. Nie ukrywała – chłopak był przystojny i wypadałoby zrobić dobre wrażenie. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie nawzajem z uśmiechami wymalowanymi na twarzach.
– Jestem Sebastian. – przedstawił się, nawet jeśli wyjawianie swojego imienia nieznajomej potrąconej przypadkowo na chodniku, nie było zbyt naturalne.
– Ludmiła. – odpowiedziała, uścisnęła wyciągniętą wcześniej dłoń i odeszła spokojnie, odwracając się co chwilę, jakby sprawdzała czy nowo poznany zniknął już z zasięgu jej wzroku. W pewnym momencie Sebastian też odwrócił głowę, więc ich spojrzenia spotkały się w połowie drogi, malując w powietrzu niewidzialną linię.
                Przyśpieszyła kroku i odeszła speszona.


☆☆☆


                Spojrzał na zegarek. Dwie po piątej. Jest już spóźniony. Przecież nigdy nie był punktualny. Nerwowo przebierał nogami, co chwila nadeptując na ozdobione błotem sznurówki. Nigdy ich nie zawiązuje.
                Nie dłużej niż minutę później, otworzył drzwi kawiarni. Poczuł charakterystyczny zapach uzależniającej cieczy i delikatną woń słodkich ptysi z kremem. Kiedyś babcia upiekła im takie. Rozejrzał się po lokalu, ale wcześniej rozmawiał z właścicielem jedynie przez telefon, więc nie miał pojęcia kogo się spodziewać. Leon, bo tak chyba przedstawił się wczoraj, podszedł do niego moment później i zaprosił do niewielkiego pomieszczenia niedaleko kuchni.
                Rozmowa przebiegła dość płynnie. Diego nie był zaskoczony tym co usłyszał. Zdołał nawet przewidzieć kilka pytań, więc nie wahał się podczas odpowiadania. Młody mężczyzna szybko podjął decyzję. 
 Czyli będziesz w stanie pracować tylko w weekendy, zgadza się? – zapytał na zakończenie, a Diego nerwowo strzelił palcem wskazującym. Brzydki nawyk, prawda?
 I w ciągu tygodnia, wieczorami. – poprawił, a mężczyzna kiwnął głową i przyciągnął dłonie pod brodę.
 Rozumiem.  dodał, przekrzywił głowę i przez następnych kilka sekund wpatrywał się w chłopaka. Zmarszczył wysokie czoło. 
                Chwyciła kilka filiżanek z niedopitym, brązowym napojem i postawiła na sporej tacy obok talerzyka ubrudzonego mahoniowym sosem. Zawsze bolało ją serce, kiedy musiała wyrzucać resztki zamówionych dań. Nie rozumiała dlaczego ludzie często zamawiając więcej, niż są w stanie zjeść. Taca zachwiała się w jej drżących rękach, a naczynia ledwo uniknęły bolesnego kontaktu z ziemią. Odetchnęła głęboko i ruszyła przed siebie.
                Od najmłodszych lat uważano ją za niezdarę. Często potykała się o własne nogi i raniła kolana lub tłukła choinkowe bańki. Wydawało się, że z wiekiem ta cecha zanikła, ale bywały chwile, właśnie takie jak ta, kiedy nic nie szło po jej myśli. Musiała nie dostrzec chłopaka idącego z naprzeciwka, ponieważ cała zawartość filiżanek wylądowała na jego śnieżnobiałej koszulce.
– Przepraszam! – zawołała, przyciągając do ust złożone ręce. Odruchowo schyliła się aby pozbierać potłuczone szkło. Ostrożnie przekładała odłamki i mamrotała pod nosem. Diego rozchylił delikatnie usta. 
– Nic się nie stało. – zapewnił, przetarł dłonią po bawełnianej bluzce i przykucnął obok. Posłał dziewczynie serdeczny uśmiech. Ta podniosła wzrok i odpowiedziała tym samym. Dostrzegła przewieszony przez ramię bruneta charakterystyczny, ciemnozielony uniform.
– Pracujesz tutaj? – zapytała, najwyraźniej,  z ciekawości. Wydawało jej się, że nigdy wcześniej nie widziała chłopaka w kawiarni. Wygięła jasnoczerwone usta i podrapała wilgotny kark. Powinna spiąć włosy.
– Jutro jest mój pierwszy dzień. – oznajmił i położył na tacy ostatni fragment talerza. Podniósł podstawkę i podał dziewczynie. Lewą dłonią zahaczył o chude palce Włoszki. Przeszedł ich synchroniczny dreszcz. 
– Jestem Francesca. – przedstawiła się i wyciągnęła w stronę chłopaka drżącą ledwo zauważalnie rękę. 
– Diego. – odpowiedział i uścisnął dłoń. 
                    Odszedł, machając na pożegnanie. 



Znowu zawaliłam.  Zakładając tego bloga, myślałam, że będzie lepiej. Zawiodłam się też troszkę na ilości komentarzy, ale mam nadzieję, że to się zmieni.  Przepraszam, że z opóźnieniem, ale przed feriami musiałam jeszcze załatwić w szkole kilka spraw. Jak zapowiedziałam, na koniec odpowiem na komentarz pod poprzednim. Chciałam was też jakoś zachęcić do komentowania, więc proszę, abyście podały wasze daty urodzin. Może uda mi się sprawić niektórym z was jakieś niespodzianki? 

A

Ola Ferro: 
Dziękuję za komentarz! Naprawdę, nie ma mi czego zazdrościć. Co do par, nic nie zdradzę. Fedemiła, może będzie, może nie. Powiem tak - na pewno się pojawi, ale co zrobię z tym dalej przekonasz się wkrótce. 

piątek, 23 stycznia 2015

Krótka Informacja

Rozdział jest już prawie gotowy, ale w ten weekend jestem wyjątkowo zajęta i nie wiem, czy uda mi się cokolwiek napisać. Jeśli notka nie pojawi się w niedzielę, powinnam dodać ją w poniedziałek, wtorek najpóźniej. Chciałam was jeszcze zachęcić do komentowania, bo do tej poty nikt tego nie zrobił. :-(

A

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział drugi: Ogłoszenie


"Nic mnie teraz nie zatrzyma
Teraz jest moja kolej aby zaśpiewać głośno"
~ Reach For The Stars


                Obudził się wcześnie rano, jeszcze zanim jaskrawozielony budzik, stojący na stoliku nocnym, zdążył wydać z siebie charakterystyczny pisk, przez wielu tak znienawidzony. Podniósł się z łóżka i szybko ubrał się w przygotowanie poprzedniego dnia ubrania. Wykonał resztę niezbędnych do wyjścia czynności takich jak mycie zębów czy przeczesanie włosów i udał się do pobliskiej piekarni po świeży chleb i bułki, aby zrobić kanapki dla siebie i siostry. Przed wyjściem upewnił się jeszcze, czy Rose nie śpi.
                W sklepie nie panował zbyt duży ruch. Dzięki temu chłopak miał jeszcze chwilkę czasu, aby wstąpić do ciastkarni. Rzecz jasna, zakupił pełną garść ulubionych, czekoladowych smakołyków. 
                Reklamówka wypełniona po brzegi świeżym pieczywem wydawała się wyjątkowo lekka. Natomiast ulica, którą maszerował, była nienaturalnie zatłoczona. W niemalże równych odstępach czasowych uderzał w cudze ramiona mamrotając maniakalne Przepraszam. Szedł szybko, oddychał niespokojnie. Co kilkadziesiąt sekund spoglądał na beżowy zegarek. Do rozpoczęcia lekcji pozostało nieco ponad trzydzieści minut, a autobus, który miał przetransportować rodzeństwo do szkoły podjeżdżał za niecały kwadrans.
                Truchtał podziurawionym chodnikiem, który był ostatnim odcinkiem do pokonania. Jak zwykle, zaglądał za szyby sklepów i restauracji umieszczonych w starej kamiennicy, która rozciągała się wzdłuż ulicy. Zawsze zatrzymywał się obok sklepu z zabawkami, do którego jeszcze kilka lat temu babcia zabierała go co piątek po szkole i pozwalała wybrać upominek w nagrodę za dobre oceny. Tego dnia był wyjątkowo pusty. W następnym pomieszczeniu mieścił się butik, w którym jego siostra zwykła robić zakupy. Rose za kilka tygodni obchodziła trzynaste rodziny, więc Diego rozpoczął już poszukiwania idealnego prezentu. Przez moment wpatrywał się w kwieciste botki, które wydawały mu się perfekcyjnie pasować do stylu siostry. Te kwiaty to chyba róże. Na szkle obok wisiała mocno rzucająca się w oczy, jaskrawozielona kartka, która informowała, że właściciel lokalu poszukuje pracownika. Podniósł wzrok i odczytał nazwę kafeterii. Kawiarnia pod różą. Bezmyślnie zerwał kawałek papieru, na którym wydrukowany był numer telefonu.

☆☆☆

                W Sali rozniosło się głośne chrząknięcie nauczyciela, które zwykle zastępowało Proszę o uwagę. Sebastian podniósł wzrok z kartki, na której powstawał właśnie abstrakcyjny rysunek. Jego uwagę przykuła dziewczyna stojąca obok pana Hernandeza. Poznał ją. Włosy miała spięte w kok, ale zdradził ją ich kolor. I ten uśmiech. Miała na sobie pastelowo niebieski sweter i jasne obcisłe spodnie. Takie kolory to chyba jej znak rozpoznawczy.
– Chciałbym przedstawić wam Camilę. Nową uczennice tej klasy. – oznajmił profesor. W klasie słychać było mnóstwo szeptów, a dolna warga Sebastiana opadła mimowolnie. Ruda po raz kolejny odsłoniła śnieżnobiała, odrobinę krzywe zęby w szerokim uśmiechu. 
– Gdzie powinnam usiąść? – zapytała cichutko. Nauczyciel rozejrzał się po klasie. Zawiesił wzrok na wolnym miejscu obok Meksykanina. Chłopak wypowiedział kilka nieprzyzwoitych słów pod nosem. Camila niepewnie udała się do wskazanej przez wychowawcę ławki. 
– Miło cię znowu widzieć. – odparła uśmiechnięta, jak zwykle.
– Nie znamy się. – wymamrotał nie do końca zgodnie z prawdą i powrócił do poprzedniego zajęcia. Nie powie jej przecież, że jej uśmiech zapadł mu w pamięci.
– Pracujesz w kawiarence obok mojego ulubionego sklepu. – wytłumaczyła i zaczęła rozpakowywać pachnące jeszcze nowością podręczniki z kremowobiałej torby.
– Nie pracuję. Dobrowolnie pomagam. – sprostował. Dziewczyna zachichotała cicho. Seba obrócił się w jej stronę i posłał pytające spojrzenie.
– To było zabawne. – odparła i oparła głowę na lewej dłoni.
– Nie miało być. – zapewnił, nie spuszczając wzroku z nowo poznanej.
– Sebastian, porozmawiasz z koleżanką na przerwie. – nauczyciel zwrócił mu uwagę, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że to Camila rozpoczęła dialog. W oczach wychowawcy Seba zawsze był winny, ale chłopak zdążył się już do tego przyzwyczaić. Tak czy inaczej, wywołało to chichot kilku klasowych plotkar. Jesne było, że najpóźniej jutro w szkole pojawią się pogłoski na temat nowego związku. Profesor zareagował na rozmowy dość ostro i zadał klasie dodatkowe zadania, a skutkiem tego było jeszcze większe oburzenie uczniów. 
          Tego dnia ostatnia lekcja została odwołana z powodu choroby katechetki. Sebastian szybko poinformował o tym Francesce, która w takim wypadku kończyła zajęcia o tej samej godzinie. Dziewczyna zadeklarowała, że będzie czekać pod dębem niedaleko jeziora. Więc Seba szybkim krokiem udał się w stronę drzewa. 
– Dlaczego za mną idziesz? – zawołał i obrócił się do dziewczyny maszerującej kilka kroków za nim.
– To zabawne. – wypowiedziała to zdanie kolejny raz tego dnia i przyśpieszyła aby szybciej znaleźć się bliżej chłopaka. Sebastian już miał otwierać usta, aby dowiedzieć się co Camila miała na myśli, ale ta wyprzedziła go. – Spokojnie idę sobie do domu i zupełnie przypadkowo spotykam właśnie ciebie, a w twojej głowie już tworzy się obraz mnie, zakochanej w tobie na zabój, śledzącej cie tylko po to aby spędzić w twoim towarzystwie więcej czasu. – wyjaśniła i delikatnie przekręciła głowę w jego stronę.
– Dużo mówisz. – stwierdził i spojrzał w oczy dziewczyny. Kolana ugięły się pod nim pod wpływem jej błyskających w słońcu tęczówek, ale nie dał tego po sobie poznać.
- A ty nie. – podsumowała i skręciła w jedną z wąskich uliczek, machając na pożegnanie.
                Długo wpatrywał się w plecy dziewczyny, a następnie w miejsce, w którym zniknęła mu z oczu. Ocknął się dopiero kiedy ktoś zadał mu delikatny cios w prawe ramię. Obrócił się i ujrzał poważną Włoszkę.
– Kim była ta dziewczyna? – zapytała wprawiając chłopaka w osłupienie. Nie miał pojęcia, że ich widziała.
– Nowa w szkole. Szła za mną. – wyjaśnił i nerwowo podrapał się w skroń.
– A mi się wydaje, że zwyczajnie wracała do domu.  – odparła Fran, która najwyraźniej podzielała zdanie rudowłosej.
– Ty też? – zapytał poirytowany. Wciąż twierdził, że Camila go śledziła i wymyśliła całą resztę na poczekaniu. Włoszka zaśmiała się perliście. – Nigdy nie zrozumiem kobiet. – dodał, za co po raz kolejny został uderzony.
– Pośpiesz się. Leon już na nas czeka. – przypomniała mu i razem ruszyli w stronę kawiarni.

☆☆☆

                Zajął miejsce oparty o zimną ścianę obok wejścia do sali, w której odbywała się jego pierwsza lekcja. Do rozpoczęcia zajęć pozostał jeszcze nieco ponad kwadrans, więc chłopak wyciągnął z torby, na którą Francesca naszyła kiedyś kolorową trzynastkę, jego szczęśliwą liczbę, książkę pożyczoną od Sebastiana i otworzył na stronie oznaczonej metalową zakładką. Nie przepadał za czytaniem, ale Fran i Seba, którzy mieli na tym punkcie bzika, ciągle rozmawiali o tej powieści, więc Fede postanowił sprawdzić czy faktycznie jest taka interesująca. Poza tym, chwilami bywał zazdrosny, że przyjaciele mają tyle wspólnych tematów, a uważał, że po zapoznaniu się z lekturą, będzie mógł włączyć się do dyskusji.
                Z kilkudziesięciu początkowych stron, dowiedział się, że Anna, główna bohaterka, prowadzi całkiem zwyczajne życie, uczy się w publicznym gimnazjum i ma denerwujące siostry bliźniaczki. Wydawało mu się to okropnie nudne, ale pocieszał się faktem, że początki zwykle takie bywają.
                Poczuł ból w lewym nadgarstku. Szybko zorientował się, że po jego opalonej skórze spływa strużka ciemnoczerwonej krwi. Za pewne skaleczył się o zardzewiały gwóźdź wystający ze ściany, który pierwotnie miał służyć do amortyzowania uderzeń drzwi, ale ktoś oderwał jego miękką część. Jęknął cicho i przyłożył do rany chusteczkę wygrzebaną z kieszeni. Biały materiał zaczął przesiąkać szkarłatną cieczą.
                Dziewczyna opadła na drewnianą ławkę, stojącą na ukos od miejsca, w którym znajdował się Federico. Musiała go nie zauważyć. Inaczej już dawno rzuciłaby w jego stronę jakiś nieprzyjemny komentarz. Cała ona. Niczym kauczukowa piłeczka z kolcami, zabawka dla psów.  Westchnęła, wygrzebała z jasnobrązowej torby szczotkę i zaczęła rozczesywać lśniące, blond włosy. Po tej czynności, zamknęła oczy i uniosła brodę wysoko, opierając tył czaszki o chłodną ścianę.
                Miał okazję przyjrzeć się jej twarzy otulonej jasnymi włosami zakręconymi na końcach. Na jej jasnym, prawie białym czole nie znajdował się ani jeden pryszcz, a wszelkie pieprzyki czy znamiona zapewne zostały przykryte grubą warstwą pudru. Policzki również były bardzo blade, ale dało się na nich zauważyć odrobinę różu. Oczu nie mógł zobaczyć, a długie rzęsy pokryto tuszem. Blade usta układała w delikatny uśmiech.
– Co się gapisz? – wysyczała, kiedy wreszcie go dostrzegła.
– Nie gapię się. – sprostował i zakrył twarz książką. Ludmiła jeszcze przez moment wpatrywała się w chłopaka, ale szybko zdała sobie sprawę, że sama się gapi. Odczytała spory napis na okładce książki, ale Kolorowe Ptaki nic jej nie mówił.
– Czytasz takie badziewie? – odezwała się bez większego zastanowienia.
– To nie badziewie. – po raz kolejny jej zaprzeczył.
– Tytuł nie brzmi zachęcająco. – stwierdziła, a Włoch z hukiem zamknął książkę.
– Co cię to obchodzi? To ja czytam, nie ty.
– Nie wiem. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie miała też pojęcia dlaczego właściwie rozmawiała z tym chłopakiem. Byli w jednej klasie już ponad trzy miesiące, a ona nawet nie pamiętała jego imienia, a mogło to oznaczać tylko to, że nie był nikim wartościowym.
                Jeszcze przez moment trwali w milczeniu, ale w korytarzu zaczęli pojawiać się inni uczniowie, którzy przerwali ciszę głośnymi rozmowami. Do Federico dołączył jego dobry znajomy, Marco i rozpoczęli rozmowę na temat odchodzącej kartkówki z fizyki. Obydwoje wiedzieli, że fizyczka jest wymagająca i trzeba się przygotować naprawdę dobrze, aby dostać dobrą ocenę. Ludmiła dostrzegła w tłumie Jessicę i Violettę, które rozmawiały z chłopakami z klasy i szybko do nich podbiegła.
                    Rozpoczął się kolejny, szary, nic nieznaczący, grudniowy dzień.


Przybywam z kolejnym rozdziałem! Gdyby nie pierwszy fragment pewnie byłabym z niego zadowolona. Nie mam już czasu aby cokolwiek tu poprawiać, więc ten przełomowy moment musi pozostać taki beznadziejny. 
Na którymś z blogów (wybaczcie, ale nie przytoczę teraz linku czy autorki, nie mam pamięci do takich rzeczy) podpatrzyłam niesamowity pomysł, czyli odpowiadanie na komentarze w notce pod rozdziałem. Wydaję mi się, że jeśli odpowiem tradycyjnie nie wszyscy są w stanie do tego wrócić, a co za tym idzie nie zawsze poznacie odpowiedzi na swoje pytania. Tak więc, na komentarze spod tego rozdziału odpowiem pod trójką. Za racji tego, że poprzednie wpisy komentowały 2-3 osoby dzisiaj może... 4 komentarze? Byłoby mi bardzo miło. :-)
A



niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział pierwszy: Czekoladowe ciastka


"Tańczę boso, słońce całuje mą twarz
Czuję się żywy, czuję się wolny"
~ Dancing Barefoot

                Chmury na ledwo widocznej pomiędzy mini kobaltowej płaszczyźnie, przybrały ponury, ciemnoniebieski, szarawy odcień. Sączył się z nich nieprzyjemny, chłodny deszcz, którzy skutecznie odstraszał wszelkich spacerowiczów, więc na chodnikach można było zauważyć jedynie ludzi wędrujących z przymusu. Korony drzew uginały się od wpływem przenikliwego wiatru, który szarpał włosy nielicznych przechodniów. 
                 W takie chłodne, jesienno zmiowe wieczory kanapa wydaje się wręcz idealnym miejscem na wypoczynek, a czekoladowe ciasteczka perfekcyjnym posiłkiem. W tym czasie przeciętny człowiek nie ma na nic siły ani ochoty i nawet ci zwykle pełni entuzjazmu tracą ochotę na cokolwiek.
                 Na kolanach dziewczynki leżała książka z historii, w której zamieszczony był przebieg drugiej wojny światowej. Na następny dzień został zapowiedziany sprawdzian z tego przedmiotu, ale nauka nie przychodziła jej łatwo. Zawsze miała problem z zapamiętywaniem dat nawet najważniejszych wydarzeń.
                Zrezygnowana z hukiem zamknęła książkę i oparła się o ramię brata, który skupiony był na niszczeniu klocków w jego ulubionej grze komórkowej i sięgnęła po kolejne ciastko, opróżniając tym samym pudełko. Brat spojrzał na nią z wyrzutem i odłożył opakowanie na blat. Złapał podręcznik i przejrzał strony, które Rose zaznaczyła kolorowymi klipsami. Historia była jego ulubionym przedmiotem i chętnie pomagał siostrze go zrozumieć. Ta kiedy tylko pojęła, do czego zmierza brat, podniosła się z wygodnej pozycji i podreptała do kuchni w celu zaparzenia herbaty dla siebie i Diego. Kiedy napój był już gotowy, wróciła do salonu i postawiła kubek przed bratem.
– Ten test i tak nie zmieni już mojej oceny. Mam mocną tróję na półrocze. – wyjaśniła i upiła łyk gorącej cieczy. Chłopak westchnął tylko głośno i zawtórował siostrze.
– Wychodzisz gdzieś dzisiaj? – zapytał zmieniając temat, a dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy. Przez moment chciała odpowiedzieć podobnym pytaniem, ale szybko zdała sobie sprawę, że Diego rzadko gdziekolwiek wychodzi.
– Co powiesz na krótki spacerek do cukierni? – zaproponował i uśmiechnął się słodko. Dziewczyna wskazała na szybę, dając mu tym samym do zrozumienia, że w taką ulewę nigdzie nie idzie.
– Daj spokój, nie jesteśmy z cukru! – zawołał i pociągnął ją w stronę wyjścia. Wygrzebał z szafy różowy, nieprzemakalny płaszcz i podał go siostrze, a sam zarzucił na siebie skórzaną, czarną kurtkę. 
                Zamrugała kilak razy. Przewróciła oczami. Posłusznie założyła płaszcz i sięgnęła po telefon otulony jasnofioletowym plastikiem. Wsunęła go do kieszeni i dokładnie zacisnęła klips, chroniąc urządzenie przed wypadnięciem. Włożyła ciepłe buty i stanęła przy drzwiach, czekając aż brat założy swoje obuwie. 
                Odcinek oddzielający ich dom od cukierni można było przejść w ciągu kilkunastu minut. W tym czasie rodzeństwo wybierało mało istotne tematy rozmów, które zwykle nie były kontynuowane, gdyż powrotną drogą dialog zastępowało chrupanie ciastek.
                Sprzedawczyni w sklepie darzyła Diego i Rose niezwykłą sympatią. Zawsze raczyła ich ciepłymi słowami i wybierała ciastka z największą ilością czekoladowych dropsów. Nie zdziwiła się kiedy już drugi raz tego dnia rodzeństwo zawitało w cukierence. Ta dwójka często bywała w tym miejscu kilka razy na dobę.
                Kiedy wrócili, poczuli roznoszący się po mieszkaniu zapach rosołu, specjału babci Rodriguez. Szybko zorientowali się, że staruszka musiała przyjść podczas ich nieobecności. Wkroczyli do kuchni i kolejno ucałowali ją w zagrzany od ciepła zupy policzek. Następnie pozbyli się pokrywki garnka i zaglądnęli do środka.
– Spokojnie, zaraz wam naleję! – oznajmiła i usadziła wnuków przy kuchennym stole.
                Babcia była jedną z nielicznych osób w rodzinie, która okazywała miłość i naprawdę lubiła  Diego i Rose. Kilka razy w tygodniu przychodziła z ugotowanymi wcześniej zupami i karmiła nimi rodzeństwo. Często też z nimi rozmawiała. To ona pierwsza dowiedziała się o problemach z przyjaciółką Rose, czy jedynce ze sprawdzianu Diego, który zasadniczo uczył się bardzo dobrze.
– Macie mi dzisiaj coś do opowiedzenia? – zapytała stawiając miski przed wnukami. Wzruszyli ramionami i rozpoczęli konsumpcję. Rodzice pewnie przypomnieliby, że przy jedzeniu się nie rozmawia i zabroniliby odpowiadać na pytanie.
– Proszę was! W szkole na pewno musiało wydarzyć się coś ciekawego.
– Dostałam piątkę z matmy. – dziewczynka pochwaliła się w wsadziła do ust kolejną łyżkę zupy.
               Przez kolejne kilkadziesiąt minut rozmawiali o szkole. Głównie o wszystkich niesprawiedliwościach jakie ich tam spotykają. Diego znów wspomniał o sytuacji, kiedy nauczyciel nie zauważyło odrobionego zadania, a babcia po raz kolejny narzekała na swojego wychowawcę z liceum. 
                Rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Diego poderwał się z miejsca niczym rakieta i ustawił buty stojące przy wyjściu w równy rząd. Rose włożyła miski do zmywarki i chwyciła pierwszy lepszy podręcznik. Chłopak otworzył drzwi.
– Rose, Diego idźcie do pokojów. Muszę porozmawiać z babcią. – oznajmiła kobieta nawet nie witając się z dziećmi. Wcześniej zdjęła z siebie wilgotny płaszcz, a wysokie kozaczki dołączyły do kolekcji równo leżącego obuwia. Dziewczynka dostrzegła, że policzki mamy są wyjątkowo zaczerwienione, ale sądziła, że to przez chłód.
– Ale mamo! – zawołała i posłała jej proszące spojrzenie. Takie słodkie oczka działały zwykle na Diego i babcie, ale rodzice nigdy nie reagowali na taki wzrok. No może czasem upominali, że nie jest już małym dzieckiem i powinna zachować większą powagę. 
– Rose, bierz przykład z brata. – wskazała na Diego, który wchodził już po metalowych schodach pomalowanych śnieżobiałą emulsją. Rose obrażona podążyła za nim.
                Amanda roztrzęsiona opadła na rdzawe krzesło i zakryła twarz drgającymi dłońmi. Poczuła na lodowatym ramieniu ciepłą dłoń starszej kobiety. Szybko została przez nią przytulona.
– Nie płacz córeczko. – usłyszała i delikatnie pokiwała głową, nawet jeśli była prawie pewna, że nie uda jej się dotrzymać słowa.
– Powiedział, że już tu nie wróci. – wytłumaczyła dławiąc się łzami. Mocniej się uścisnęły.
                Nagle, w mieszkaniu rozniósł się głośny stukot różowych klapek Rose, która zbiegała właśnie z wysokich, krętych schodów w celu zabrania czegoś do picia. Dziewczynka z impetem weszła do kuchni i zastała płaczącą mamę w objęciach babci.
– Co się stało!? – zawołała przestraszona. Wiedziała, że kobieta nie płacze z byle powodu, więc musiało wydarzyć się coś poważnego.
– Nic kochanie. Mamusia miała zły dzień. – wytłumaczyła po które jej babcia i odesłała wnuczkę do pokoju, nawet nie pytając po co przyszła.
                  
☆☆☆

                Łóżko w pokoju Włoszki nie było na tyle duże aby pomieścić całą trójkę. Francesca razem z Sebastianem leżeli na materacu i zawzięcie dyskutowali o nowej książce ich wspólnego ulubionego autora, jedząc przy tym czekoladowe ciastka zakupione w pobliskiej cukierni. Federico opierał się o ramę łóżka i rozbawiony słuchał jak przyjaciele sprzeczają się o kolejne wątki powieści. Obserwował przy tym wyścig spadających kropli deszczu na oknie balkonowym. Kibicował tej najbardziej po prawej.
                Francesca, Federico i Sebastian zaprzyjaźnili się już w podstawówce, kiedy to zostali wyznaczeni do wykonania razem projektu na zajęcia przyrody. Stali się nierozłącznie i trwało to aż do ostatniej klasy gimnazjum. Kiedy przyszedł czas, w którym chcieliby kontynuować naukę, utrzymanie przyjaźni nie okazało się proste.
                Dla Francesci była to sprawa oczywista. Jej zamiłowanie do książek przerodziło się w marzenie o karierze pisarki, więc złożyła podania do szkół, które zapewniłyby jej najlepszy start.
                Sebastian był urodzonym artystą. Bez przerwy rysował coś na marginesach zeszytów szkolnych. Niestety był też osobą bardzo leniwą, więc początkowo planował wybrać się do liceum ogólnego. Jednak Francesca widziała w chłopaku potencjał i przekonała go do wybrania szkoły artystycznej.
                Federico jako jedyny z przyjaciół nie miał planów na przyszłość. Nie zauważył też, aby był w czymś szczególnie dobry. Zdecydował się więc na szkołę, która dawała mu wiele możliwości.
                Pierwsze tygodnie w nowych szkołach były trudne. Przyjaciele nie spotykali się już tak często. W klasach znaleźli nowych znajomych. Dopiero po pewnym czasie Francesca, która zawsze wydawała się najrozważniejsza, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Udał jej się odbudować relację.
                Telefon Włoszki wydał z siebie charakterystyczny gwizd. Chłopaków nie zdziwił ten dźwięk. Fran była osobą bardzo dobrze zorganizowaną. Taki dźwięk oznaczał, że pora zbierać się do kawiarni. Oczywiście, znając Sebastiana, ustawiła alarm odpowiednio wcześnie. Chłopak zwykle się ociągał.
                Rodzina Seby od lat prowadziła niewielką kawiarenkę, która znajdowała się pod ich mieszkaniem. Nie dawno Leon, brat Sebastiana, został jej właścicielem. Początkowo nie radził sobie najlepiej więc przyjaciele zaproponowali pomoc. Od tego momentu w dni powszednie zjawiali się w lokalu o szesnastej, a w weekendy potrafili przesiadywać tam całe dnie.
                Tym razem byli wyjątkowo zmęczeni.  Przed zakończeniem semestru większość nauczycieli postanowiła zorganizować sprawdziany, a wiązało się to z ogromną ilością nauki.
– Dzwoń do Leona. Nie idziemy. – oznajmił Federico i wgramolił się na łóżko, o mało nie zrzucając przy tym Sebastiana. Francesca podniosła się, ułożyła ręce na talii i posłała przyjaciołom wrogie spojrzenie. Ci jednak ani myśleli wychodzić z wygodnego łóżka. Dziewczyna wywróciła oczami i siłą wyciągnęła ich na zewnątrz. Nie była osobą nie słowną.
                Chłopaki rozpoczęli dyskusję na temat jednej z popularnych w tym czasie piosenkarek. Jak można się domyślać, ich rozmowa nie była zbyt ambitna. Opinia o artystce ograniczała się do Jest super w przypadku Sebastiana i Ekstra śpiewa zdaniem Federico. Francesca pokręciła głową z politowaniem.
                Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Przy wejściu powitał ich szeroki uśmiech Natalii, narzeczonej Leona, która właśnie obsługiwała gości. W tłumie odszukali mężczyznę, który miał wyznaczyć im zadania na ten dzień.
                Kasą miał zająć się Federico. Seba został wyznaczony do pomocy Natalii, a Francesca do sprzątania stolików.
                Pracowało im się zupełnie przyjemnie. W kawiarni nie panował zbyt duży ruch, więc nie musieli śpieszyć się z zamówieniami. Sebastianowi nawet udało się poprawnie zapisać wszystkie zamawiane dania, a Fede ani razu nie pomylił się w obliczeniach. Ta dwójka bywała bardziej rozkojarzona niż dziesięcioletnie dziecko. Francesca dużo rozmawiała z Natalią. Lubiły swoje towarzystwo. 
                Sebie przypadło obsłużenie stolika numer cztery. Pozornie nic nie znaczący mebel, przypadkowa liczba, kolejny klient. Poprawka, klientka.
                Podszedł do niej od tyłu. Od razu zwrócił uwagę na burzę rudych loków, opadających na plecy dziewczyny. Szybko jednak spojrzał na notes oprawiony ciemną tekturą.
– Słucham. – wymamrotał i przygotował się do zapisywania słów rudowłosej. Po chwili milczenia spojrzał na nią. Z zmarszczonym nosem wpatrywała się w kartę dań. Nie jeden stwierdziłby, że wyglądała uroczo, ale nie Seba. On był twardy. Nie rozczulał się na widok niezdecydowanej dziewczyny.
                Odchrząknął znacząco. Ta potrząsnęła głową, podniosła wzrok i posłała w stronę chłopaka słodki uśmiech, niczym chodzący cukierek. Jasnoróżowa sukienka tylko dodawała słodyczy.
– Kawę. Z mlekiem. Bez cukru. – odparła i uniosła kąciki ust jeszcze wyżej. Seba chciał odwzajemnić gest, ale grymas w jaki układały się w jego wargi, w niczym nie przypominał szerokiego uśmiechu dziewczyny.
                Podszedł do Maximiliano, jednego z pracowników i polecił mu aby przygotował filiżankę kawy. Kilka minut później dostarczył zamówienie do rudej.


Tak oto prezentuje się rozdział numer jeden. Chciałam go zadedykować wszystkim, którzy dodali komentarz pod prologiem. Mam nadzieję, że przypadł wam go gustu. :-) Jak widać powyżej, poznaliście już większość bohaterów. Następny za tydzień!

Buziaczki, 
A


niedziela, 4 stycznia 2015

Prolog: Rose



"Te błędy są częścią tego czym jesteśmy
I nie mogę oddychać"
~ Just Rain

                Rose. Czasem zastanawiał się czy to przypadek, że rodzice akurat tak ją nazwali. Uwielbiał róże. Nawiązywały do miłych wspomnień, chwil spędzonych w ogrodzie, w którym babcia hodowała właśnie te kwiaty.
                Byli do siebie bardzo przywiązani. Rodzice często zostawiali ich samych na długie godziny. Pomimo różnicy wieków zawsze potrafili znaleźć sposób na wykorzystanie tego czasu. Mieli sporo wspólnych tematów. On uwielbiał słuchać opowieści o kucykach oraz wróżkach i nigdy nie podważał zdania dziewczynki na ich temat, a ona rozmawiała z bratem o jego ulubionym zespole, nawet jeśli sama za nim nie przepadała.
                Mama i tata wielokrotnie powtarzali, że bardzo ich kochają. Niestety, ciężko było w to uwierzyć. Nigdy tego nie okazywali. Na ulicy często zachowywali się, tak jakby wstydzili się własnych dzieci. Jednak to i tak nie miało większego znaczenia. Rzadko razem wychodzili. Rodzice spędzali całe godziny w pracy, a po powrocie do domu dbali tylko o to czy rodzeństwo zjadło obiad i jest przygotowane na kolejny dzień. Nigdy nie spytali jak się czują.
                Nie miał czasu na wyjścia ze znajomymi. Jako dziecko, często wyglądał za okno i obserwował chłopców kopiących piłkę. Żałował, że nie mógł do nich dołączyć. Rodzice byli w pracy, a malutka siostra nie mogła zostać bez opieki.
                O dziewczynie nie mógł nawet pomarzyć. Kiedy wychodziliby razem? Co prawda, Rose nie była już wtedy małym dzieckiem, ale rodzice pozwolili jej zostać samej w domu dopiero nie dawno. Zresztą, nie pozwoliliby mu się spotykać z kimkolwiek. Wbrew pozorom, bywali bardzo nadopiekuńczy, ale rodzeństwo odnosiło wrażenie, że to tylko kolejny z ich z sposobów na utrzymanie w okolicy opinii idealnej rodziny. Przecież syn znanych prawników nie mógłby wplątać się w złe towarzystwo, a ich córka zawsze musiała pamiętać o dzień dobry czy do widzenia.
                Nie miał żadnych przyjaciół. Przez wszystkie sześć lat w podstawówce i kolejne trzy w gimnazjum był uważany z odludka. W liceum sprawa przybrała nieco jaśniejsze barwy, ale nadal nie znalazł bratniej duszy. 
                Rose często powtarzała, że powinien zacząć żyć własnym życiem. Zawsze była rozsądniejsza niż on. Diego ślepo przekładał szczęście bliskich nad swoim. Kilka razy nawet próbowała znaleźć mu znajomych, ale zawsze kończyło się to nieszczęściem.
                Wiele razy próbował zmienić coś w swoim życiu. Raz nawet przyszedł do domu ubrany na czarno, z podmalowanymi oczami, ciemnymi ustami i kolczykiem w lewej brwi. Zdenerwowana mama szybko przywróciła go do normalnego stanu oraz kategorycznie zabroniła kiedykolwiek wracać do tego typu pomysłów. Po tym incydencie pozostała tylko drobna, ledwo widoczna blizna nad jego lewym okiem.
                Po jeszcze kilku nieudanych próbach postanowił skupić się na tym co ma i zrezygnował z próby zyskania czegoś nowego. Chyba każdy miał kiedyś wrażenie, że znajdujemy coś jeśli przestajemy tego szukać.


Chciałam ten prolog zadedykować Inolvidable, ponieważ po prostu uważam, że jej się należy. Zawsze komentowała moje rozdziały i mam nadzieję, że tutaj to się nie zmieni. Kolejny rozdział publikuję za równy tydzień (jest już gotowy). Nie stawiam limitu komentarzy czy wyświetleń, ale miło by było, gdyby pojawiło się ich kilka. :-)

A

sobota, 3 stycznia 2015

Słowem wstępu

Witam serdecznie wszystkich na nowiutkim, świeżutkim, pachnącym jeszcze nowością blogu! Prolog powinien pojawić się jutro. :-) Wszelkie zakładki, które możecie przeglądać po lewej są już gotowe i gorąco polecam przejrzenie ich. Zachęcam też do dodania się do obserwatorów! Mam nadzieję, że spodoba wam się historia Rose i Diego. Zapewniam, że takiego fan-fiction "Violetty" jeszcze nie było! 

Do napisania jutro!

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic *header*