piątek, 25 grudnia 2015

Sen pierwszy: Wilgoć, pączki oraz pielęgniarki

Czuję pod swoimi palcami wyjątkowo nieprzyjemną wilgoć. W nozdrza drażni mnie zapach poranku, a lewa noga drętwieje od ciągłego pozostania w bezruchu. Niepewnie otwieram oczy. Razi mnie widok błękitnej płaszczyzny. Podnoszę się do pozycji siedzącej i teraz, zamiast niebieskiej przestrzeni, widzę jaśniutką trawę, złączoną z ciągle niebieskim niebem. Mija chwila, zanim uświadamiam sobie, że znajduję się na łące. Usilnie próbuję przypomnieć sobie, jak znalazłam się w obecnym położeniu. Spoglądam na siebie, ale biała, krótka sukienka, ubrudzona na ciemnoczerwono oraz umorusane kolana niewiele mi mówią.
Naglę, słyszę stukot obcasów. Podnoszę dłonie do uszu, aby uchronić się od tym wyjątkowo nieprzyjemnym odgłosem. Rozglądam się nerwowo, ale nie dostrzegam wokół siebie niczego nowego. Odgłosy milkną, ale dopada mnie wrażenie, jakby ktoś oddychał nade mną miarowo.
– Doktorze, zmienić opatrunek? – Słyszę i przez moment czuję się jak w najprawdziwszym horrorze. Machinalnie podnoszę się z miejsca i biegnę przed siebie, jakby w poszukiwaniu właściciela głosu. Zatrzymuję się na okropnie nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach twarzy. Później czuję dłoń na czole, tyle głowy i ponownie siadam na trawniku, z niecierpliwością czekając na rozwój wydarzeń. Żegnają mnie te same uderzenia w posadzkę.
Zaczynam rozumieć, co dzieję się wokół mnie, ale zacięcie odsuwam od siebie tę myśl. Ponownie wstaję, jakby z nadzieją, że gdy spojrzę przed siebie z innej perspektywy, dostrzegę coś nowego.
– Cześć Laura. – Moje serce zaczyna bić szybciej na dźwięk tego głosu. Z wrażenia padam na kolana, brudząc je jeszcze bardziej.
Cześć Daniel – odpowiadam. Słyszę jak siada obok mnie, jak oddycha niepewnie i chyba zastanawia się, co właściwie powinien mi powiedzieć.
– Jak się czujesz? Doktor mówił, żebym dużo z tobą rozmawiał. – Wzdycham przeciągle, a moje usta mimowolnie wyginają się w delikatny uśmiech.
W porządku – szepczę.
– Sama wiesz, że nie jestem najlepszy w „rozmawianiu”. Przecież to ty potrafisz mówić godzinami! Założę się, że lepiej odnalazłabyś się w mojej roli – mówi, a ja wcale nie mam wrażenia, że sprawia mu to jakąkolwiek trudność.
Czuję na swoim nagim ramieniu dotyk jego ciepłej skóry. Przymykam oczy i oddaje się przyjemności. Palce błądzą po brodzie, czole, policzkach, zatrzymują się na zimnej, bladej szyi i zaciskają ledwo wyczuwalnie.
– Natalka prosiła ci przekazać, że dzisiaj do ciebie nie dotrze. Wysłała nawet Kacpra po kwiaty, ale on uznał, że skoro ja już kupiłem dla ciebie bukiet, lepiej wydać pieniądze Natalii na pączka, który przecież wołał go z drugiego końca ulicy – opowiada, śmiejąc się pod nosem, a mnie ta cała sytuacja, chociaż odrobinę absurdalna, wcale nie zdziwiła. – Wiesz, ona jako jedyna podchodzi do tego co się wydarzyło z jakimkolwiek optymizmem. Mówi, że przynajmniej wreszcie się wyśpisz.
Gładzi moje włosy, dotyka zmęczonych powiek, a drugą dłoń kurczowo splata z moją.
– Byłbym zapomniał. Leon jest w Warszawie. – Wzdrygam się na te słowa.
Leon? – wypowiadam wyjątkowo niepewnie.
– Zabawne, chyba obudziło się w nim coś ze starszego brata – mówi z mnóstwem goryczy w głosie. – Przywiózł ze sobą tą całą Tośkę. A ona nic, tylko marudzi, że niepotrzebnie gdziekolwiek wyjeżdżali – milknie na moment, a po chwili gwałtownie podnosi się z miejsca. – Muszę już iść – szepcze i składa na moim policzku szybki pocałunek.
Z braku zajęcia maszeruję przed siebie, chociaż okolica wcale nie zmienia się z każdym kolejnym krokiem. Wyczekuję jakiegokolwiek dźwięku, innego niż szelest trawy pod moimi bosymi stopami.
– Dzień dobry – wreszcie, ktoś się odzywa, a ja zatrzymuję się, zaintrygowana nieznajomym głosem. – Przyszłam zmienić pościel i, jeśli tylko sobie pani życzy, dostarczyć odrobinę rozrywki. – Czuję, jak ktoś wyrywa mi spod głowy miękkie podłoże, a chwilę po tym, zastępuje je innym, chłodniejszym. – Polubiła pani nasze pielęgniarki? Ja, muszę przyznać, nie darzę ich szczególną sympatią. Nie, była tu kiedyś taka jedna, Kinga, o ile dobrze pamiętam. Młoda kobieta, całkiem przyjemnie się z nią rozmawiało, ale nie pracowała u nas długo. Najwyraźniej w tym zawodzie nie uchowają się mili ludzie – mówi z ogromnym przejęciem, a słucha się jej wyjątkowo dobrze. Głos ma niski, dojrzały, ale również bardzo przyjemny i spokojny. – Ten od kwiatów to nie zbyt rozmowny, co? Był tu z godzinę, a wypowiedział może z parę sensownych zdań. Akurat byłam u Tomka z pokoju obok, a przez te cienkie ściany słychać wszystko. Nawet z moim niedosłuchem! Ale co ja mówię, ty przecież o tym wszystkim doskonale wiesz. W końcu to do ciebie przyszedł. Ach, ile ja bym dała, żeby do mnie tutaj takie przystojniaki przychodziły! Gdyby mnie teraz mój mąż usłyszał, chyba by się do mnie z tydzień nie odzywał! – śmieje się w jakiś taki zabawny sposób, aż mnie się udziela i chichoczę pod nosem. – Może – robi krótką przerwę, jakby chciała wzmóc dramaturgię swojej wypowiedzi – opowiem pani coś o wszystkich tutaj. Tu, na łóżku obok, śpi Małgosia. Znamy się już prawie od roku. Jest przecudowną dziewczynką, ale bardzo rzadko miewa jakiś gości. Ale jakie ma włosy! Plecenie z nich warkoczy to sama przyjemność! Rozmawiamy bardzo często i muszę pani w sekrecie przyznać, że jest tutaj moją ulubienicą. Następna sala należy do Tomka i Kamili. Tam zawsze roi się od ludzi! Tomek ze swoją rudą czupryną i uśmiechem wiecznie przyklejonym do twarzy ma tylu znajomych, że czasem mam wrażenie, że nie pomieszczą się w tym ciasnym pomieszczeniu. Za to przy Kamili bez przerwy jest jej narzeczony. Złoty chłopak! Miałam przyjemność zamienić z nim kilka słów i z tej Kamilki to prawdziwa szczęściara. Pod szóstką mieszka Krzyś. Najmłodszy z nas wszystkich. Jest tak śliczny i kochany, że nawet pielęgniarki bywają dla niego miłe. – Znowu śmieje się głośno, a ja wtóruję jej. Przypominam sobie, jak oschła była w stosunku do mnie wcześniej jedna z pielęgniarek i chyba zaczynam podzielać zdanie tej kobiety. – Ach, i byłabym zapomniała o Amelce! U niej wiecznie przesiaduje taki uroczy blondynek. Parę razy próbowałam się nawet dowiedzieć czy są parą, ale jedyną odpowiedzią był intensywny rumieniec na twarzy dzieciaka. No i, rzecz jasna, jestem jeszcze ja. Matylda, czyli po prostu salowa. Znana też, pod bardziej zmyślną nazwą, jako najlepsza przyjaciółka pacjenta. Zabawię, pocieszę jeśli tylko będzie taka potrzeba. – Milknie, ale stoi jeszcze przez moment nade mną. – Do zobaczenia jutro. Miłej nocki życzę! – odchodzi wreszcie, ale słyszę jak jeszcze długo rozmawia z małą Małgosią.

Za napisanie tego rozdziału należą mi się brawa. Naprawdę. Tyle razy do tego podchodziłam, raz nawet skończyłam, ale zawsze coś mi przeszkadzało. Laptop wyłączył się zanim zapisałam, plik się uszkodził, mój brat uznał, że na złość usunie mi wszystko z laptopa. Coś chyba naprawdę nie chciało, żeby mi się udało. Ale zaparłam się, napisałam wszystko w jedną noc, no i jest. Piszcie, co uważacie, bo jest to mój taki mały eksperyment. :) Możecie też się chwalić co dostaliście na święta!

A

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt, czyli jak porządnie zaniedbać swoich czytelników

Kto się spodziewał, że wytrwam z codziennymi wpisami? Na pewno nie ja. :) 
W każdym razie, chciałam wam życzyć w te święta wszystkiego co najlepsze. A w nadchodzącym roku, żeby wszystko potoczyło się po waszej myśli. 
No i sobie chciałam życzyć, żebym była bardziej sumienna w tym co robię. Wybaczcie, ale totalnie pochłonęły mnie simsy. Nawet teraz, podczas pisania tego posta, przeglądam sobie tsr, bo brakuje mi jakiś fajnych tapet. :') Swoją drogą, pobieranie modów to najlepsze zakupy na jakich kiedykolwiek byłam. Nigdy nie brakuję mi pieniędzy!

A

środa, 2 grudnia 2015

Ta słynna sukienka w małe sarenki...

Mam na imię Daniel i jestem samotnym tatą dwójki dzieci.
Czasem, w złości i poirytowaniu wywołanym natłokiem pytań, mam ochotę tak właśnie przedstawiać się ludziom. Męczy mnie ciągłe opowiadanie tej samej historii. I nie, za dwieście osiemdziesiątym ósmym razem wcale nie jest mi łatwiej. Myślę, że gdybym na czole napisał sobie „Tak, moją żonę zamknęli w psychiatryku”, oszczędziłbym sobie wiele bólu. A może, kiedyś wynajmę sobie człowieka, który będzie wypełniał za mnie te wszystkie obowiązki? 
Poznałem ją jedenaście lat temu, na studiach. Była ubrana w tą słynną sukienkę w małe sarenki. Włosy, jak zawsze, rozczochrane, upięte kolorową spinką, ale ona lubiła nazywać tę fryzurę „artystycznym nieładem”. Nosek zabawnie zmarszczony, a na nim para szkieł w masywnych, czarnych oprawach. Uśmiechała się, a ja cały czas miałem wrażenie, że to właśnie ja jestem adresatem tego uśmiechu. 
Zakochaliśmy się, można by rzec, błyskawicznie. 
Trzy lata później, wspólnie wybieraliśmy białą suknię. Nie wierzyliśmy w przesądy. 
Czternastego grudnia, w śnieżnej oprawie, przysięgaliśmy sobie wierność i uczciwość. Do tej pory uważam ten dzień za najpiękniejszy w moim życiu. 
Nie minął rok, a na świat miał przyjść nowy człowiek. Nim się obejrzeliśmy, biegaliśmy po mieście z ogromnym, różowym wózkiem, a ludzie na ulicy zatrzymywali się żeby pogratulować nam cudownych córek. 
Nie zdążyła nadejść kolejna jesień, a sielankę przerwała jedna, krótka diagnoza. Lekarze twierdzą, że to rodzinne. 
Ale! Myślmy optymistycznie! Przecież, mam „cudowne dzieci i szmat życia przed sobą”!
Włosy Tosi do złudzenia przypominały moje. Może gdybym zapuścił je i zaplótł w dwa warkocze, ludzie częściej zauważaliby podobieństwo pomiędzy nami. Oczy miała szmaragdowe, jak mamusia, a nosek zadarty, zupełnie jakbym widział nos mojej mamy. 
Natalka była istną kopią Marty. Blond loczki, smukły podbródek, zgrabny nosek. Tylko oczy miała moje; ciemne, czekoladowe. 
Obydwie tak samo urocze i kochane. Gdybym był jakimś totalnym pesymistą, mógłbym rzec, że były jedynym co przynosiło mi w życiu jakiekolwiek szczęście. Ale przecież, żaden ze mnie ponurak, prawda? 
Jeszcze parę miesięcy temu, odwiedzałem moją Martę codziennie. Pędziłem z przedszkola, gdzie musiałem uporać się z dwoma, wyjątkowo marudnymi z rana, zupełnie tak jak Marta, dziewczynkami, a później odpowiedzieć na serię zupełnie nie taktownych pytań. Przepychałem się w autobusie, tylko po to, by, czasem, spojrzeć na nią przez ułamek sekundy i odczytać z ruchu jej warg krótkie; „Pomocy...”, a, gdy dopisze mi szczęście, zamienić z nią kilka słów.  
Nie było mnie tam już od dwudziestu ośmiu dni. I czasem, w nocy, gdy nie mogę zasnąć, zastanawiam się czy za mną tęskni. A może nawet nie zauważyła mojej nieobecności?
A dzisiaj, biegnę zatłoczoną ulicą, bo ukazało się, że to ja zatęskniłem za widokiem jej przestraszonej twarzy. 
Wbiegłem do budynku i tradycyjnie wpadłem po drodze na Alę, z którą przegadałem kiedyś pół dnia. I pognałem do mojej Marty. Tyle, że dzisiaj nie miałem szczęścia.



wtorek, 1 grudnia 2015

Osioł

Budzę się. Jem. Piję. Śpię. 
Czy to już rutyna? 
Mam dwadzieścia sześć lat, a wrażenie jakbym przeżył już z sześćdziesiąt. Czas spędzony na bezczynności ciągnie się wyjątkowo. Mieszkam z zaskakująco denerwującą siostrą, ale czy nie wszystkie siostry są denerwujące, oraz szwagrem, który sprawia wrażenie nienaturalnie wesołego i pozytywnie nastawionego do wszystkiego co go otacza.  
Ostatnie trzy lata życia spędziłem w moim ciasnym, zakurzonym i zdecydowanie nie posprzątanym pokoju. Ludzie porównują mnie do rośliny, a siostra – osła. Twierdzi, że bardziej upartego człowieka nie widziała. 
Chciałbym, abyście dobrze zrozumieli moją historię, a ona wcale nie zaczyna się dzisiaj. Pięć lat temu zacząłem studiować filozofię. Miałem wtedy wrażenie, jakby cały świat krzyczał do mnie, że rujnuję sobie życie. A ja miałem ten świat, brzydko mówiąc, w dupie. Wyprowadziłem się z rodzinnego domu i przeniosłem do Warszawy, która przecież daje tyle możliwości. Tam go poznałem. Zaczęło się niewinnie. Byliśmy, po prostu, kumplami od kufla. Kilka miesięcy później wprowadził mnie w swój świat. Skutecznie odstraszył moje obawy. Mówił, że to bezpieczne. Przecież jemu nigdy nic nie było. I żyłem tak, kilka tygodni, wtedy myślałem, najlepszych tygodni w moim życiu. Aż pewnego dnia spotkałem Anetę. Siedziała w tym świństwie już od lat. Byliśmy, w pewnym sensie, pokrewnymi duszami. Z tą różnicą, że ona chciała zostać gwiazdą rocka, a ja pisarzem. Obydwoje nierozumiani przez rodziców, całe życie walczący z odmiennością. Parę, jakże cudownych dni później dowiedziałem się, że Aneta jest w ciąży. Nie, nie ze mną. Wtedy byliśmy, jeszcze, tylko przyjaciółmi. I odezwało się we mnie coś na kształt litości. Przecież moje mieszkanie i tak przez większość czasu stało puste. 
Byliśmy naprawdę szczęśliwi. Delektowaliśmy się każdą chwilą spędzoną w tej obleśnej melinie. Nikogo bardziej niż nas nie dziwiło, że jest nam tak dobrze. Wtedy, los postanowił sobie ze mnie zakpić. Aneta umarła. Tak po prostu. I zostawiła mnie samego. Właściwie, z rocznym dzieckiem w mieszkaniu. Zadzwoniłem do rodziców, bo to jedyne co przyszło mi wtedy do głowy. Odebrała moja siostra. Okazało się, że nie żyją od roku. Julka była w Warszawie w parę godzin. A razem z nią – Sebastian, czyli, jak się potem dowiedziałem, jej narzeczony. 
I wróciłem do Katowic. Krzysia przeniesiono do domu dziecka i nikogo nie obchodziło, że kochałem go jak własnego syna. A ja zamknąłem się w mieszkaniu i, jakby szarpany wyrzutami sumienia, wpadłem w tę dziwną rutynę.
Wcale nie chciałem bawić się w to całe cudowne ozdrawianie, ale osłowatość najwyraźniej jest rodzinna. Było u mnie kilku lekarzy, terapeutów, a nawet człowiek, który śmiał nazywać się uzdrowicielem. Już na samym wstępie postanowiłem, że nie odezwę się do żadnego z nich. Konsekwentnie ignorowałem nawet najciekawsze pytania czy najbardziej kuszące propozycje. Ale wtedy w drzwiach mojego pokoju stanęła niziutka latynoska ze śmiesznie zadartym nosem. 
– Dzień dobry – odezwała się wyjątkowo niepewnie, a w tej niepewności odnalazłem coś, co kazało mi spojrzeć w jej stronę. Nie wyglądała tak jak swoi poprzednicy. Wcale nie miała na sobie eleganckiej koszuli, czy przerażająco białego kitla. W burej bluzie i przetartych jeansach sprawiała wrażenie całkiem przyjaznej kobiety. Co wśród moich ostatnich gości było rzadkością. – Jestem Zosia i spróbuję wyciągnąć pana z tego wyjątkowo nieprzyjemnego humoru.
– Antek. – I można powiedzieć, że zwyciężyła w tej przeciągającej się bitwie, bo przedstawiłem się bez wahania. 
Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Mówiła niezwykle przejmująco i przykuwała moją uwagę każdą swoją wypowiedzią. Odpowiadając, starałem się wykrzesać całą swoją błyskotliwość. Przyłapałem się chyba nawet na ogromnej chęci zaimponowania tej kobiecie. 
– Opowiedz mi o Krzysiu – zarządziła któregoś dnia i to chyba właśnie był ten moment, kiedy coś we mnie pękło. Zapłakałem. Płakałem najprawdziwszymi łzami, chociaż wiele miesięcy temu przysiągłem sobie, że już więcej do tego nie dopuszczę. I nawet bycie osłem nie pomogło mi w wytrwaniu w tym postanowieniu.
Tamto spotkanie szczególnie zapadło mi w pamięć. Miała na sobie wtedy piękną. Szkarłatną sukienkę, włosy spięte w koczka, a usta przyozdobione ciemną pomadką. Muszę przyznać, że wyglądała niezwykle ponętnie. Ja, jak zwykle, leżałem na starej kanapie, wśród koców i poduszek, w moich bordowych dresach, które już od jakiegoś czasu skutecznie wymigiwały się od spotkania z pralką oraz w moim ulubionym, szarym podkoszulku. 
– Nie myślałeś żeby ułożyć sobie życie na nowo? – zapytała, a ja wzdrygnąłem się na samą myśl o sobie u boku innej kobiety niż Aneta. Jak na złość, żadna nie pasowała w to miejsce. Zupełnie jakby Aneta wyryła w nim swoje kształty, uniemożliwiając nikomu innemu wejście. Chociaż… Oczy Zosi już na samym początku przypominały mi te Anetki. 
– Nie wiem czy ktokolwiek byłby wstanie ją zastąpić – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, chociaż uparte słowa nie chciały się ze mnie wydostać. 
– Naprawdę, nikt? – Wtedy jeszcze nie do końca zdawałem sobie sprawę z sensu jej słów. – Czyli, gdybyś spotkał cudowną kobietę, której nie brakowałoby zupełnie niczego, nie zakochał byś się w niej tylko ze względu na Anetę? – Powoli zaczynałem odczuwać różnicę w tonie jej głosu, który nagle stał się jeszcze bardziej delikatny. Naprawdę zastanawiałem się nad jej pytaniem. Czy gdybym miał okazję…? I chyba pogrążony w tym rozmyślaniach, a może zaślepiony jej urodą, nie zauważyłem, że jej twarz znajduje się zdecydowanie bliżej niż zwykle mojej. I czułem już na sobie jej równy oddech. A niczym ułamek sekundy później dotykały mnie jej gładkie ręce, usta atakowały moje z jakby wrodzoną delikatnością, a niezwykle ciemne oczy patrzyły na mnie z niezwykłą czułością. A szeptałem; „Żegnaj Anetko...”.

Witam wszystkich bardzo serdecznie. :) Dawno mnie nie było, co? Ale wracam z czymś niezwykle wyjątkowym i ważnym dla mnie. Otóż postanowiłam, że w grudniu sprawię wam coś w rodzaju prezentu świątecznego i obiecałam sobie, że będę wstawiała coś codziennie. Oczywiście nie obiecuję, że wytrwam w swoim postanowieniu, bo sami wiecie, że z chęcią do pisania bywa różnie, ale mam już napisane trochę na zapas, więc mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
A co mieliście okazję przeczytać powyżej? Dowód na to, że przyrównywanie ludzi do zwierząt przychodzi mi niezwykle łatwo.  
Trzymajcie za mnie kciuki! Do jutra! 
A

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic *header*