czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział dziewiąty: Płomiennowłosa

Rozdział dziewiąty: Płomiennowłosa


"Dałem Ci swoje serce,
a ty zabrałaś duszę."

     Obudził się z ogromnym bólem głowy. Zszedł do kuchni po jakąś tabletkę, a tam zastał Ludmiłę, która jadła śniadanie, czytając jakieś kolorowe czasopismo. Miała słodko rozczochrane włosy, a była ubrana tylko w krótką piżamkę i chyba speszyła się odrobinę na widok Federico, bo pociągnęła koszulę w dół i wygładziła ręką włosy. 
- Cześć. - przywitał się krótko i sam sięgnął po coś do jedzenia. Przez chwilę wahał się czy usiąść koło blondynki, ale wreszcie uznał, że to w końcu jego dom i nie będzie jadł na stojąco, tylko dlatego, że wstał trochę później.
     Jedli w milczeniu, przyglądając się sobie na wzajem. Federico zauważył, że Ludmiła bez grubej warstwy makijażu na twarzy wygląda zupełnie inaczej, a że był zwolennikiem naturalnego piękna, w takiej wersji podobała mu się bardziej. Za to Ludmiła pierwszy raz widziała Federa bez grzywki do nieba i mogła o tym powiedzieć tylko to, że wyglądał inaczej. 
     Ciszę przerwały kroki dwóch kobiet. Monica i Angie zawzięcie o czymś dyskutowały i śmiały się co chwilę, ale ani Ludmiła, ani Federico nie potrafili zrozumieć co takiego śmiesznego powiedziały. 
- Co tutaj tak cicho? - zawołała pierwsza z nich i wyciągnęła z kredensu dwie filiżanki, z zamiarem zrobienia porannej kawy dla siebie i swojej towarzyszki. 
- Federico, powieźć cię do szkoły? - zapytała Angie, nawet nie czekając aż ktokolwiek odpowie na wcześniej zadane pytanie. Chłopak pokręcił tylko głową, bo usta miał pełne słodkich płatków. 
- Przejadę się autobusem. - dodał, kiedy już przełknął miodowe kółeczka.
- Mój syn rezygnuje z takiej oferty? Tego się nie spodziewałam! - zaśmiała się i poczochrała Federico po głowie. Na szczęście, jeszcze nie zdążył jej ułożyć. 
- Muszę porozmawiać z Francescą. - wyjaśnił i wrócił do jedzenia. 
- Francesca? Czyżby twoja dziewczyna? - zapytała podekscytowana Angie, a Federico wzdrygnął się na samą myśl o nim i Francesce razem. Świetnie, kolejna osoba, która będzie chciała zeswatać go z Fran. Wystarczą mu rodzice, włoskie ciotki i babcia, która bez przerwy powtarza: "Jakie by były z tego ładne wnuki." 
- Przyjaciółka. - sprostował i uśmiechnął się sztucznie. 
- Ja to już znam takie przyjaciółki. Moment i będziecie za rączki latać. - westchnęła, a Fede o mało co nie zwrócił śniadania. Już miał tłumaczyć Angie, że z Francescą przyjaźnią się od dziecka, że traktuje ją jak siostrę i nie wyobraża sobie, że kiedykolwiek mogliby być razem, ale spojrzał na zegar i uznał, że musi wyjść za pół godziny, więc nie starczy mu na to czasu. Jeszcze by nie zdążył doprowadzić grzywki do porządku. 
     Trzydzieści parę minut później, stał już na przystanku. Francesca, jak zwykle była tam wcześniej niż on. Przecież autobusy nie zawsze przyjeżdżają punktualnie, a może przytrafić się kierowca, który nie odczeka kulturalnie do godziny odjazdu a potem będzie musiała iść do szkoły na na nogach albo, co gorsza, pojechać późniejszym autobusem i spóźnić się na lekcje.
     Opowiadała mu o wczorajszym spotkaniu z Sebastianem. Mieli w trójkę taką małą tradycję, że zawsze relacjonowali zebranie osobie, która je opuściła. Jakimś cudem, Federico i tak zawsze był niedoinformowany. 
- Dlaczego nie ma z tobą Ludmiły? - zapytała i pomachała otwartą dłonią przed twarzą Federico. Faktycznie była ciekawa, jak to się stało, że chodzą do jednej szkoły, a nie jadą tym samym autobusem. 
- Co? - ocknął się. Fran już dawno zauważyła, że buja w obłokach. Pokręciła głową z politowaniem.
- Pytałam, gdzie Ludmiła. - powtórzyła, a autobus właśnie podjechał pod przystanek. Weszli do środka i tradycyjnie zajęli miejsca na samym końcu. 
- Angie ją zawiezie. - wyjaśnił i chyba powrócił do unoszenia się nad ziemią. Francesca szturchnęła go w ramię. Momentalnie oprzytomniał. 
- A ciebie nie? - wypytywała dalej, a Federico oparł policzek o autobusową szybę. - Fuj, Federico! Zarazki. - wtrąciła i odruchowo odkleiła twarz przyjaciela od szkła. Fede tylko zaśmiał się pod nosem z, jak to z Sebastianem nazywali, matczynego odruchu Francesci. 
- Chciałem z tobą porozmawiać. - wyjaśnił, a Francesca szybko przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę na czacie. 
- No tak, widać jak bardzo chcesz ze mną rozmawiać. Nie zwracasz na mnie uwagi Federico! - zażaliła się, a chłopak przytaknął jej ze skruszoną miną. 
- Wybacz, nie mogę przestać myśleć o tej dziewczynie. - przyznał i zaczął poprawiać włosy, przeglądając się w szybie autobusu. Fran mimowolnie się zaśmiała. Chyba nigdy nie przestanie jej dziwić ta zdumiewająca obsesja Włocha. 
- Jakiej dziewczynie? - zapytała po dłuższej chwili. 
- No o Ludmile. - zirytował się, jakby była to rzecz oczywista. - Ta dziewczyna mnie zastanawia. 
- Nie poznaje cię Federico. Zawróciła ci w głowie jakaś dziewczyna? - zdziwiła się. Faktycznie, Federico nigdy nie miał większej styczności z inną kobietą niż jego mama, bądź Fran. Może to dlatego, że był osobą wyjątkowo nieśmiałą. 
- To nie tak Fran. - bronił się - Po prostu zastanawia mnie, jaka ona jest naprawdę. 
Fran tylko pomachała głową z rozbawieniem. Zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie w stanie zrozumieć swojego przyjaciela.

###

     Jak zwykle, wszedł do klasy spóźniony. Bąknął krótkie "Przepraszam" i zupełnie zignorował upominającego go nauczyciela. Udał się na tył klasy. Przez moment chciał usiąść w ostatnim rzędzie, ale polonista upomniał go głośno, więc był zmuszony udać się na swoje stałe miejsce. Wykrzywił się na widok kolorowych zeszytów i notesów równo poukładanych na ławce. Wszystkie równo podpisane, oklejone różnorakim papierem. Przesunął ten różowy w ciemniejsze grochy, na co Camila zareagowała cichym westchnieniem. 
- Siema ruda. - przywitał się cicho. Nie chciał żeby profesor go usłyszał. 
- Płomiennowłosa. - sprostowała i poprawiła wysoki kucyk przewiązany pudrowo różową wstążką. 
- Co? - stęknął, chyba odrobinę za głośno, bo kilka osób odwróciło się w ich stronę, a klasowa lizuska nawet uciszyła ich palcem. 
- W podstawówce nauczycielka kazała tak na mnie mówić klasie. Jak widać, z tobą trzeba jak z dzieckiem. - wyjaśniła z przekąsem. Nauczyciel właśnie dyktował notatkę, więc Camila otworzyła zeszyt, żeby nie mieć zaległości. 
- Wypraszam sobie. To nie ja jestem ubrany w sukienkę w pączki. - odgryzł się i wskazał na ubranie dziewczyny. Ona wystawiła mu język w odwecie. 
- Już sobie ciebie w niej wyobrażam. - zaśmiała się, a Seba szturchnął jej drobne ramię, tak, że pióro wyleciało jej z dłoni, tworząc na papierze fantazyjnego kleksa. - Seba! - krzyknęła oburzona, a prowadzący lekcje, przerwał swój monolog i zgromił ich wzrokiem. Camila speszyła się odrobinę i spuściła głowę, a Seba tylko zaśmiał się niezauważalnie. Tak jak przewidział, polonista nie wytrzymałby całego dnia bez upominania go. 
- Verdas! Torres! Ile razy mam powtarzać? - warknął na nich i śmiesznie założył ręce na piersi. Sebastian zachichotał mimowolnie. - Najchętniej rozsadziłbym waszą dwójkę, ale dla ciebie Verdas byłaby to raczej nagroda. - stwierdził i przerwał na moment. Chyba zastanawiał się nad karą dla swoich uczniów. Każdy inny nauczyciel wpisałby im po naganie, ale Seba już dawno zaszedł poloniście za skórę, więc ten nie odpuścił mu tak łatwo. - Przygotujecie referat na temat tego, czego nauczyliście się na dzisiejszej lekcji. Na jutro. Razem. - zarządził, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Sebastian jęknął niezadowolony.
     W ciągu następnych kilkunastu minut nie zamienili nawet słowa. Camila groźnie spoglądała na Meksykanina, a ten rysował na marginesie zeszytu jakieś gniewne kształty.
- U kogo się spotykamy? - dopadła go przy wyjściu z klasy. Seba tylko spojrzał na nią krzywo.
- Nie mam dzisiaj czasu. - odpowiedział sucho i przyspieszył kroku. Faktycznie był umówiony z Fran i Federico. Mieli przecież dzisiaj poznać tą słynną Ludmiłę.
- Co mnie to obchodzi, Verdas? Mi też nie uśmiecha się wieczór w twoim towarzystwie, ale to ty nas w to wpakowałeś, więc musisz się dostosować. U ciebie, o szóstej. - ustaliła, nerwowo bawiąc się ognistymi kosmykami. Zbliżali się już od wyjścia ze szkoły. Przez moment Seba ucieszył się, że wreszcie uwolni się od rudej, ale szybko przypomniał sobie, że przecież jeszcze chwilę idą w tym samym kierunku.
- Mówię, że nie ma mnie w domu. - powtórzył stanowczo, totalnie ignorując to, że na niego nakrzyczała.
- To będziesz. - zarządziła i podparła dłonie na biodrach.
- Pocałujesz klamkę. - zaśmiał się. Mocniej otulił się bluzą i wsadził ręce do kieszeni dresów. Camila zadrżała z zimna. Ochłodziło się, a ona miała na sobie tylko tą ohydnie słodką sukienkę. - Masz. - zarzucił na nią swoją bluzę. Dziewczyna skrzywiła się, ale musiało jej być wyjątkowo zimno, bo ostatecznie przyjęła podarunek.
- Zaciągnę cię tam, choćby siłą. - wróciła do tematu, a Sebastian westchnął wymownie.
- Pff, powaliłbym cię jednym palcem. - prychnął, a Cami spojrzała na niego, śmiesznie unosząc brew.
- Uderzyłbyś dziewczynę?
- Nie uderzył, powalił. - sprostował. Dziewczyna zaśmiała się i podbiegła, żeby dogonić szatyna, który szedł wyjątkowo szybko. Sebastian przyglądał się przez chwilę rudym włosom Cami. Śmiesznie się układały, a przy czole sterczały małe, zabawne loczki. Seba zaśmiał się bezgłośnie.
     Po krótkiej chwili marszu, zobaczył przez sobą uśmiechniętą, machającą do niego Włoszkę. Miała na sobie sukienkę w grochy i obowiązkowo kokardę wpiętą we włosy.
"One by się chyba dogadały." - pomyślał, spoglądając na różową wstążkę przy kucyku rudej. Camila nagle skręciła w boczną uliczkę, jakby też zauważyła Francesce.
- Do zobaczenia Verdas. Tylko się przygotuj. Nie odwale za ciebie całej roboty. - zawołała na odchodne i w podskokach ruszyła przed siebie. Dziwne, że po kilku godzinach w szkole, awanturze z nauczycielem, a później z Sebastianem, ciągle miała tyle energii.
- Nara ruda. - pożegnał się złośliwie i posłał w stronę dziewczyny krzywy uśmiech.
- Płomiennowłosa. - krzyknęła jeszcze z daleka i, jakby celowo, zamachała kilka razy związanymi lokami.
- Jak wolisz. - powiedział, chociaż już bardziej do siebie, bo Camila z pewnością go nie usłyszała. Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę i zauważył, że z każdym krokiem te pomarańczowe sprężynki podskakują, żeby za chwile opaść na ramiona dziewczyny. Na właśnie. Ramiona przykryte szarą bluzą. Jego bluzą! Już chciał do niej podbiec i zażądać zwrotu własności, ale chyba zrodziło się w nim coś na kształt litości i uznał, że Camili bez tej bluzy będzie zimno, a przecież i tak będzie ją musiał jeszcze dzisiaj przeganiać spod baru, więc wtedy mu ją odda.
     W tej samej chwili stanęła obok niego uśmiechnięta od ucha do ucha Francesca. Przeskakiwała z nogi na nogę i nuciła jakąś melodię, której Seba nie potrafił rozpoznać.
- Oj, Seba. Już drugi raz widzę cię z tą dziewczyną. Czyżbyś mi czegoś nie mówił? - zapytała podejrzliwie i zaśmiała się perliście. Chwyciła pod ramię Sebastiana, który ciągle był zapatrzony na Camilę, która powoli znikała za drzewami.
- Co? Nie. Fuj! Prędzej umówił bym się z tobą. - zawołał zniesmaczony, a Francesca zrobiła obrażoną minę i wyciągnęła język w jego stronę. - Wiesz o co mi chodzi.
Co dziwne - wiedziała.

###

     Już kolejną godzinę kursował pomiędzy stolikami. Francesca, Sebastian i Federico nie mogli dzisiaj pomóc wkawiarnii, więc Diego dostał jednodniowy awans. Już od kilku godzin zbierał zamówienia i musiał przyznać, że podobało mu się to dużo bardziej niż zmywanie naczyń, którymi chwilowo zajął się sam właściciel.
- Duża, mrożona kawa z karmelem! - rzucił w stronę kuchni, a Maximiliano pokiwał tylko nieznacznie głową i zabrał się za przygotowywanie napoju.
- Jak się czujesz w roli kelnera. - Natalia zwróciła się do niego, nie podnosząc głowy z nad kartki na której zawzięcie coś dodawała.
- Dużo lepiej niż na zmywaku. - przyznał, a Hiszpanka uśmiechnęła się do niego serdecznie.
- Widzisz, oni się bawią, a my tu musimy za nich harować. - zaśmiała się i zniknęła gdzieś na zapleczu. Jak się za chwilę dowiedział, żeby zmienić Leona na zmywaku, bo szef za moment pojawił się za ladą. Diego zaproponował, że powróci do swojego poprzedniego zajęcia, żeby Natalia nie musiała tego robić, ale Leon zapewnił go, że bardzo dobrze idzie mu kelnerowanie, a jego narzeczona wprost uwielbia zmywać. Chyba odrobinę to podkoloryzował, bo z kuchni dało się usłyszeć stanowczy protest Natalii.
     Mijały kolejne minuty, Natalia z Leonem zrobili już trzy zmiany, a Diego spisał dokładnie osiemnaście zamówień. Przez lokal przewinęła się grupa roześmianych dziewczyn, kilku pełnych energii dzieciaków z pobliskiej szkoły muzycznej, starsza pani z wnuczkiem, która nie mogła zrozumieć dlaczego nie sprzedają waty cukrowej, dwóch biznesmenów, którzy zamówili po jednej kawie i pili ją kilka kilka godzin oraz jakaś rudowłosa, która wściekła wpadła do lokalu i uznała, że pilnie szuka Sebastiana. Pod pachą przymała ogromną, jasno różową teczkę i dużą, kremową torbę na ramieniu, z której wystawały kolorowe zeszyty. Gdy Natalia poinformowała ją, że Seba wyszedł i najprawdopodobniej nie wróci w najbliższym czasie, ta uznała, że zaczeka. Zajmowała właśnie mały stoliczek w lewym roku i sączyła trzecią kawę.
     Zbliżał się koniec jego zmiany. Jeszcze kilkanaście minut i będzie mógł spokojnie wrócić do domu. Nie ukrywał, że męczyła go ta praca, ale mimo to bardzo lubił przychodzić do baru. Zapach świeżej kawy przywracał go do życia, a rozmowy z ludźmi chyba dobrze mu robiły, bo ostatnio chodził jakiś weselszy.
     Poczuł wibracje w kieszeni spodni. Szybko chwycił telefon i przeciągnął po zielonej słuchawce. Miał chwilę przerwy, bo o tej porze lokal był już prawie pusty. W słuchawce usłyszał głos Rose. Płakała. Prosiła żeby przyszedł. Mówiła coś o mamie, że nie wie co zrobić, że potrzebuje pomocy. Bez zastanowienia zrzucił z siebie uniform i pobiegł w stronę domu. Przez chwilę słyszał jeszcze krzyki Leona i głos zdenerwowanej Naty, ale nawet się nie odwrócił. Trudno, wyjaśni im jutro. Muszą zrozumieć. Nie mógł zostawić siostry.
     Czuł na sobie wzrok przechodniów. Kilka osób, które przypadkowo potrącił, nakrzyczało na niego, a jedna staruszka zaczęła go nawet gonić. Biegł tak szybko, że pod domem znalazł się już po kilku minutach. Wygrzebał klucze z kieszeni i drżącą ręką przekręcił nimi w zamku. Przy wejściu napadła na niego Rose. Była roztrzęsiona, Mówiła coś, ale płacz zamieniał słowa w niezrozumiały bełkot. Wtedy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Momentalnie znalazł się w salonie, z którego dochodziły te hałasy. Przeraził się. Mama stała na środku pokoju. Miała rozczochrane włosy, makijaż rozmazany od łez, a z lewego łokcia sączyła się świeża krew. W prawej dłoni mocno ściskała pusty kieliszek, który już po chwili wylądował na przeciwległej ścianie. Chyba była pijana.
- Mamo. - wyszeptał, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiety. Zawarczała gniewnie. Chłopak przezornie odesłał siostrę na górę i kazał zamknąć się w pokoju. Bał się. Takie sceny nigdy nie miały miejsca w ich domu. Prawda, rodzice się kłócili. Mama czasem wpadała w furię, a tacie zdarzyło się podnieść na nią głos. Jednak nigdy nie dopuścili, aby zobaczyło to którekolwiek z dzieci. - Uspokój się. - ciągnął bezradnie i odsunął kolejne naczynie, po które sięgała mama.
- Zostaw mnie. - ryknęła. Kolejny kieliszek roztrzaskał się na śnieżnobiałej ścianie. Diego nie miał pojęcia co powinien zrobić. Położył dłonie na ramionach mamy, a po chwili mocno do siebie przytulił. Teraz dokładnie wyczuł zapach alkoholu. Kobieta opadła na fotel. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła głośno szlochać. Diego usiadł obok i wziął ją w swoje ramiona.


No, no. Ale się rozpisałam. Jest 2405 wyrazów. To chyba jakiś mój osobisty rekord. Tak mi się jakoś przyjemnie pisało o Camili i Sebe, że ten fragment wyszedł taki przydługi. Rozdział miał wyglądać inaczej, ale z obecnej wersji jestem jakoś względnie zadowolona. No, zawsze mogło być lepiej.
Tak właściwie to mam już napisane fragmenty następnego rozdziału i pewnie pojawiłby się szybciutko, gdyby nie to, że w niedzielę wyjeżdżam, nie ma mnie cały tydzień, wracam tylko na kilkanaście godzin i znowu wyruszam w świat. :) W tym czasie pewnie coś napiszę, bo na drugi wyjazd zabieram ze sobą laptopa. Nie wiem tylko czy uda mi się złapać jakieś Wi-Fi. W każdym razie, w najbliższym czasie raczej nic się nie pojawi.
Na dzisiaj to tyle, do napisania, mam nadzieję jak najszybciej. :)
A

niedziela, 26 lipca 2015

Całkiem inna bajka

Całkiem inna bajka 



     Dawno, dawno temu,  za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami żyła sobie piękna księżniczka o imieniu Zofia.
     Ta historia wcale nie wydarzyła się tak dawno, kilka miesięcy temu pod Krakowem. Zosi do księżniczki było bardzo daleko. Wcale nie nosiła koronkowych czy tiulowych spódniczek, a różu nie znosiła od dziecka. Jej malutkie mieszkanie, które dzieliła z denerwującą, młodszą siostrą, nawet nie przypominało zamku, a książę zdaje się zabłądził po drodze.
     Zosia pracowała w firmie znajomych rodziny. Gdyby nie to, że musiała utrzymywać i siebie, i siostrę, już dawno by zrezygnowała. Nienawidziła tego, że wszystkim zależy tylko na względach szefa, a co za tym idzie - podwyżce. Zachowywali się, jakby mieli Zosi za złe, że lepiej dogaduje się z szefem. Nigdy nie potrafiła znaleźć w tym towarzystwie kogokolwiek godnego zaufania, a ponieważ praca była jedynym miejscem gdzie Zosia widywała się z ludźmi (no może oprócz supermarketu, ale poznanie tam kogokolwiek graniczyło z cudem), często czuła się samotna. Najwyraźniej stary kot i jej siostra-współlokatorka nie wystarczały. Przecież siostra Zosi bywała w domu równie często, jak Zosia z niego wychodziła.
- Zośka! Nie mogę znaleźć mojego szamponu! Tyle razy ci mówiłam żebyś go nie używała! - echem rozniosło się po mieszkaniu i wreszcie dotarło do uszu adresatki. Zosia westchnęła głośno i poinstruowała siostrę gdzie znajdzie kosmetyk. Chwilę później zdenerwowana Natalia z fantazyjnym turbanem na głowie pojawiła się w kuchni. Fuknęła i wycelowała pustym opakowaniem po szamponie w swoją siostrę. Ta odrzuciła butelkę w odwecie i trafiła w ramię dziewczyny.
- Zośka! - pisnęła zdenerwowana i mocno zacisnęła pięści. - Znowu wyczerpałaś mi cały szampon. - zamarudziła i opadła na kanapę. Zosia grzecznie przeprosiła i obiecała, że zafunduje nową butelkę. Natalia przez chwilę marudziła jeszcze pod nosem, ale szybko ją to znudziło i pobiegła przygotowywać się do wyjścia. Pewnie wybierała się gdzieś ze swoim nowym chłopakiem. Marcinem? Michałem? Zosia nigdy nie miała pamięci do imion.
     Nie minęła godzina, a Zosia znowu została sama. Była niedziela, więc nie pracowała. Jej ulubiony serial leciał dopiero za dwie godziny, więc w najbliższym czasie raczej nie miała nic do roboty. Podniosła się i udała do kuchni żeby przygotować sobie jakiś posiłek, ale po otworzeniu lodówki szybko przypomniała sobie, że nie robiła zakupów już od ponad tygodnia i jedynym daniem, które mogła przyrządzić z widocznych przed sobą składników był ser z... serem. Ewentualnie z mlekiem, ale to raczej nie skończyłoby się dobrze. Uznała, że skoro i tak nie ma zaplanowanego nic konkretnego, wybierze się do pobliskiego sklepu.
      Po drodze, jak na złość, wdepnęła w kałużę, brudząc i mocząc swoje ulubione baleriny. W duchu modliła się żeby dało się je jeszcze jakoś uratować, bo inaczej będzie musiała dopisać do listy zakupów nowe buty.
     Kiedy dotarła już na miejsce okazało się, że zabrakło jej ulubionych bułek, a kolejki w kasach były tak długie, że z pewnością nie zdąży obejrzeć swojego serialu. Starała się nie zważać na te wszystkie przeciwności losu i udała się po kukurydzę w puszce, którą tak uwielbiała. Oczywiście, ktoś musiał przestawić ją na najwyższą półkę, więc niziutka Zosia nie była w stanie dosięgnąć puszki.
- Pomogę pani. - usłyszała za sobą. Obróciła się i zobaczyła uśmiechniętego mężczyznę, który prawdopodobnie zauważył, jak walczy z wysokością. Choć sam nie należał do najwyższych, z łatwością dosięgnął kukurydzy i podał Zosi. Kiedy dziewczyna miała już w rękach swoją puszkę, zdołała dokładniej przyjrzeć swojemu wybawcy. Chłopak był tylko odrobinę wyższy od Zosi. Miał króciutkie, śmiesznie zakręcone włosy. Uczy mieniły się w różnych odcieniach zieleni, a ubrany był zwyczajnie, w jasną koszulkę i granatowe spodnie.
- Dziękuję. - powiedziała, jak uczono za dziecka. Speszyła się odrobinę, kiedy szatyn przyglądał jej się z uwagą. Szybko uznała, że z pewnością nie zrobiła dobrego wrażenia. Nikomu nie spodobałyby się tłuste włosy, które miała umyć rano, ale zignorowanie budzika dwa razy poskutkowało minimalną ilością czasu na przygotowanie się do wyjścia. Nie to, że potrzebowała go jakoś nadzwyczajnie dużo. Gdyby była taka potrzeba, wystarczyłoby jej piętnaście minut. Dodatkowo, nie miała na sobie makijażu, więc wszelkie pryszcze i pieprzyki były wystawione na ludzką krytykę, a ciemnofioletowe półkola pod oczami doskonale widoczne. Nie miała na sobie jakiegoś wyjątkowo przemyślanego stroju. Jeansy i podkoszulek ukryty pod ciemnoszarym płaszczem, a do tego te przemoknięte buty.
- Nie ma sprawy. Jestem Kacper. - przedstawił się i wyciągnął dłoń w stronę szatynki. Ta uścisnęła ją niepewnie. Poczuła dziwne ciepło rozchodzące po całym ciele, a policzki piekły ją niemiłosiernie. Zgodnie z wszelkimi książkami, które czytała w swoim życiu, to właśnie było zakochanie.
- Zosia. - odpowiedziała i uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła.
     Przyglądali się sobie nawzajem jeszcze przez krótką chwilę. Zosia zauważyła, że Kacper bez przerwy się uśmiecha, a ten doszedł do wniosku, że dziewczyna musi być nieśmiała, bo co chwilę zerka na swoje buty. Co nie było do końca prawdą, bo przecież Zosia rozmyślała, czy kiedy już wyschną będą się jeszcze do czegokolwiek nadawały.
- Miło było poznać. - przerwało ciszę, na co Zosia, jakby wyrwana z transu, uśmiechnęła się ponownie. Nie minęło wiele czasu, a obydwoje ruszyli w swoje strony, z delikatnymi, pewnie trochę nieświadomymi, uśmiechami na ustach.
      Jak się spodziewała, dotarła do domu wcześniej niż siostra, ale zamiast położyć się na kanapie i razem z tysiącem innych kobiet przed telewizorem przeżywać kolejne rozstanie Leona i Violetty, usiadła przy małym, kuchennym stole i rzuciła balerinami w podłogę. Czuła, że zły cisną się jej do oczu, ponieważ były to jej ulubione buty, właśnie przegapia serial, a od wczoraj gnębiło ją co wydarzy się dalej, jej siostra za pewne dobrze bawi się na randce, a ona jak zwykle siedzi sama w domu, w pracy znowu usłyszała, że jest lizuską, a lody na które tak bardzo miała ochotę własnie roztapiały się na podłodze w przedpokoju, przygniecione przez jogurty, które swoją drogą też wypadałoby włożyć do lodówki.
     Był to jeden z takich dni, o których jak najszybciej chciało się zapomnieć. Chociaż... było jeszcze to dziwne uczucie, które nasilało się kiedy spoglądała w głąb mieszkania i dostrzegała kukurydzę, która musiała wyślizgnąć się z reklamówki. Przypominała sobie o Kacprze i czuła takie ciepło, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. To nie tak, że nie miała chłopaka. W końcu miała te swoje dwadzieścia kilka lat. Jednak żaden jej związek nie trwał więcej niż kilka tygodni i nigdy nie doświadczyła tych słynnych motyli w brzuchu. Chyba zwyczajnie jeszcze nie znalazła tego jedynego.
     Później nadeszła kolejna fala smutku, kiedy zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej  już nigdy się nie zobaczą. Przecież to, że jeszcze kiedyś wpadnie na niego na ulicy było praktycznie nie możliwe. Chociaż gdyby na jej miejscu była Violetta, Leon pewnie zaraz zapukałby do jej drzwi i oznajmił, że jest jej nowym sąsiadem, a Anabell z jej ulubionej książki pewnie w pierwszej kolejności zapytałaby chłopaka o numer i nie miałaby takich problemów jak Zosia. Przynajmniej baleriny już wyschły i wyglądały znośnie, co odrobinę poprawiło jej humor.


     Początek następnego dnia wydawał jej się równie beznadziejny, co głos Natalii, która obudziła siostrę swoim śpiewem pod prysznicem. Zosia zatkała sobie uszy i starała się nie zwracać uwagi na wycie dochodzące z za ściany. Spojrzała na błękitny zegarek wiszący nad zamkniętymi drzwiami. Była szósta piętnaście. Niechętnie zwlokła się z łóżka i podreptała do kuchni zjeść śniadanie. Wiedziała, że do łazienki nie dostanie się przez co najmniej pół godziny. Na szczęście w chlebaku znalazła jeszcze względnie świeżą bułkę, przesmarowała ją białym serem. Kiedy wreszcie zdołała wejść łazienki, przypomniała sobie, że przecież szampon się skończył, a ona wczoraj nie kupiła nowego. Załamana spojrzała na swoją fryzurę w lustrze. Ciemne loki były okropnie tłuste, oklapnięte i tradycyjnie sterczały we wszystkie strony. Nie dziwne, nie myła ich już prawie od tygodnia. Wreszcie zdecydowała się, że zepnie włosy w prostego koczka. W takiej formie całość wyglądała znośnie. Podczas ubierania sukienka jak zwykle nie chciała się dopiąć (swoją drogą, nienawidziła sukienek), a rajstopy okazały się być dziurawe, więc musiała obejść się bez nich. Podczas jedzenia ubrudziła lewe ramiączko ubrania. Miała prawdziwą ochotę płakać, szczególnie, że w szafie na znalazła nic odpowiedniego na przebranie, co uświadomiło ją, że wypadałoby zrobić pranie. Pozostało jej modlić się, że nikt nie zauważy plamy. Kolejny problem pojawił się kiedy zdała sobie sprawę, że jej baleriny wyglądały dosłownie jakby je ktoś przeżuł i wypluł, a żadne inne buty nie pasowały do aktualnej pogody. Chyba że ubrałaby beżowe szpilki Natalii, ale taka decyzja wiązałaby się z kilkoma upadkami po drodze. Wzięła więc baleriny.
     Przynajmniej punktualnie dotarła do biura. W pracy jak zwykle nie wydarzyło się nic ciekawego. Czuła jakby ta monotonia ją zabijała. Dlaczego nie została aktorką? Albo chociaż jakąś sprzątaczką? Wtedy przynajmniej nie do końca trzeźwi ludzie śpiący na klatkach dostarczaliby jej rozrywki. Ale nie, ona musiała ugrząźć w tym nudnym biurze, bez jakichkolwiek przyjaciół, bez chłopaka. Przynajmniej miała kota.
     Po kilku godzinach wreszcie mogła wyjść z budynku. Nie pracowała daleko od domu, więc po dwudziestominutowym spacerze byłaby na miejscu. Po drodze przypomniała sobie jednak, że musi wreszcie kupić ten felerny szampon, więc wstąpiła do drogerii. Tyle razy kupowała tam jakieś kosmetyki (głównie dla siostry, która była zbyt leniwa, żeby zrobić to sama), więc szybko uporała się z zakupem.
     Kiedy z powrotem znajdowała się na świeżym powietrzu, zaczynało się już ściemniać, a ona miała jeszcze kilkanaście minut drogi do pokonania. Spojrzała na zegarek i obliczyła, że jeśli się nie pospieszy, przegapi kolejny odcinek telenoweli. Przyspieszyła więc kroku i postanowiła, że przejdzie skrótem, przez park.
  Było już zupełnie ciemno. Dziwne, że jeszcze chwilę temu słońce dopiero chowało się za horyzontem, a teraz ledwo była w stanie zobaczyć gdzie idzie. W parku było pusto. W ciągu dnia można tu zobaczyć głównie rodziny z dziećmi, a o takiej porze dzieciaki już kładą się o do snu. Zosia wytężyła wzrok, żeby sprawdzić dokładnie gdzie się znajduje. Przeszła jeszcze kilka metrów, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie ma najmniejszego pojęcia gdzie jest, to drzewo obok mijała już kilka razy i chyba właśnie zgubiła się w parku obok którego mieszka całe życie. Naprawdę miała ochotę usiąść na ziemi i zacząć płakać, ale zachowała zimną krew. W najgorszym razie czeka ją noc na jednej z tych obleśnych, parkowych ławek.
     Minęło kilkanaście minut, a Zosia nadal chodziła w tą i z powrotem bez celu, jakby miała nadzieję, że za którymś razem będzie wiedziała,w którą uliczkę skręcić. Zaczynało się robić chłodno, a Zosia miała na sobie tylko krótką sukienkę i cienki sweterek. Potarła ramiona, żeby się ogrzać. Przykucnęła na chłodnej trawie, ale po chwili zaczęły ją boleć nogi, więc zignorowała sukienkę i usiadła.
- Hej, wszystko w porządku? - usłyszała nagle. Zdziwiona rozejrzała się za źródłem dźwięku. Zobaczyła przed sobą przejętego mężczyznę. Od razu go rozpoznała, a jej usta mimowolnie wygięły się w delikatnym uśmiechu.
"Mój wybawiciel." - zaśmiała się w myślach i nagle poczuła się jak księżniczka. Kacper zawsze pojawiał się, żeby wybawiać ją z opresji. Brakowało mu tylko karocy, którą zabrałby ją do zamku i żyliby długo i szczęśliwie. A jej eleganckiej, balowej sukni. Ale przecież ich nienawidziła.
- Wiesz, jeśli nie liczyć tego, że nie mam pojęcia jak dotrzeć do domu to tak, wszystko jest w najlepszym porządku. - wytłumaczyła, ale szybko zdała sobie sprawę, że z pewnością nie zrobiło to na nim dobrego wrażenia. Utwierdził ją w tym cichy, stłumiony śmiech. - Tak, możesz się śmiać, zgubiłam się we własnym mieście. - spróbowała wyjść w opresji obracając wszystko w żart, ale miała wrażenie, że jeszcze bardziej się pogrąża.
- Spokojnie, zdarza się. - zapewnił i kucnął obok Zosi, ale jakoś nie czuła przekonania w jego głosie.
- Właściwie, to mam problem z wyjściem  parku. Nigdy wcześniej nie byłam tu w nocy, a teraz musiałam kupić ten przeklęty szampon dla siostry, no i oczywiście wpadłam na genialny pomysł, żeby skrócić sobie drogę. W dzień wszystko tu wygląda zupełnie inaczej, wiesz? Teraz wszystko zlewa się w jedno. I nawet nie ma kogo zapytać się o drogę. Mogłabym udać jakąś Angielkę albo Hiszpankę, hiszpański akcent mam wypracowany do perfekcji, opowiedzieć, że jestem w kraju pierwszy raz, zgubiłam się i nie wiem jak dotrzeć do domu koleżanki, u której się zatrzymuję. - obserwował, jak potok słów wylewa się z jej drobnych, różowych ust, jak zawzięcie gestykulowała i zaciskała dłonie w pięści za każdym razem, gdy wspominała o czymś co ją denerwowało.
- Odprowadzę cię. - wypalił nagle i szybko zasłonił usta, jakby wystraszył się tego, co powiedział. Zosia poczuła, że jej policzki przybierają kolor purpury. Na jej szczęście mrok skutecznie ukrywał czerwone ślady. Byli dorosłymi ludźmi, a zachowywali się niczym zakochane nastolatki.
- Co? - wymsknęło jej się nieoczekiwanie. Poczuła się bardzo głupio. - To znaczy, jeśli masz ochotę. - poprawiła się szybko i zaczęła nerwowo obracać między palcami czarne loki. Podniosła się i zdała sobie sprawę, że na jej sukience zapewne został mokry, zielonkawy ślad. Przeklęła w duchu. Sprawnie wytłumaczyła mężczyźnie gdzie mieszka i razem ruszyli przed siebie. Z upływem czasu Zosia czuła, że nie miała najmniejszych szans wydostać się z tego miejsca. Ostatnio rzadko pojawiała się w parku, a kilka miesięcy temu stworzono jakieś nowe przejścia i zupełnie się tu gubiła. Miała niesamowite szczęście, że spotkała swojego "księcia".
     Jako mała dziewczynka zawsze marzyła o życiu jak z bajki. Wtedy mama kupiła jej zgniłozieloną "księżniczkową" sukienkę i wpięła we włosy plastikową koronę. Jako siedmiolatka wyobrażała sobie, że jej książę będzie wysokim, niebieskookim blondynem. Cóż, Kacper nieco odbiegał od tego opisu, ale jego ciemne oczy, jasno brązowe włosy wydawały się Zosi bardziej niesamowite niż jej wyimaginowany książę.
- Mieszkasz sama? - zapytał nagle. Zosia dopiero teraz zwróciła uwagę na ciszę która wcześniej ich otaczała.
- Z bardzo nieznośną, młodszą siostrą Natalią. - wyjaśniła wyczerpująco, a Kacper zaśmiał się pod nosem.
- Młodsze siostry chyba mają to do siebie, że są denerwujące. - stwierdził, a Zosia pokiwała głową rozbawiona. - Moja całe dnie męczy mnie żebym przeczytał jej bajkę, a ja mam już tej Śnieżki po dziurki w nosie,
- Hej! Ja uwielbiam Śnieżkę! - zawołała z udawanym oburzeniem.
- Jak chcesz mogę ci o niej opowiedzieć. Znam cały jej życiorys na pamięć. Łącznie z "Żyli długo i szczęśliwie". - zaśmiał się, a Zosia pokiwała ochoczo głową. Znowu poczuła się jak małe dziecko, któremu opowiada się bajki na dobranoc.
     Rozmawiało się im zaskakująco dobrze. Razem rozmyślali, jak potoczyło by się życie Śnieżki gdyby nie zjadła tego felernego jabłka. Zosia upierała się, że książę i tak w końcu by ją pocałował, a Kacper uznał, że mogłaby ułożyć sobie życie z jednym z krasnoludków. Ustalali też co było dalej z siostrami Kopciuszka i co stało się z obciętymi włosami Roszpunki. Nawet nie zorientowała się kiedy dotarli na miejsce.
- Już jesteśmy. - poinformowała i wskazała głową na niewysokie blok, pod którym stali. Kacper wyraźnie posmutniał.
- Chyba nadszedł czas na "Żyli długo i szczęśliwie." - uznał i ponownie wygiął usta w uśmiechu.
- Najwyraźniej. - wyszeptała i nagle poczuła się jak w prawdziwej bajce. Kacper odgarnął jej włosy z policzka i niepewnie ułożył dłoń w talii. Zosia spuściła wzrok i zaraz poczuła, że ich twarze niebezpiecznie się do siebie zbliżają. Jej serce biło jak oszalałe, a policzki były już czerwieńsze niż usta pomalowane ciemną pomadką.
     Pocałunek był magiczny. Wyobraziła sobie, że tak właśnie czuła się Śnieżka, Kopciuszek, Arielka czy każda inna księżniczka całowana przez księcia. Kacper był jej prywatnym księciem, nawet jeśli z pozoru nie przypominał żadnego z tych bajkowych przystojniaków.
- Wybacz. - usłyszała, kiedy ich usta oderwały się od siebie niespodziewanie.
- Nie, ja, dziękuję. - wyjąkała, a Kacper złożył jeszcze na jej ustach delikatny, krótki pocałunek. Chwilę później odszedł w swoją stronę, zostawiając Zosię samą z szerokim uśmiechem na ustach. Nawet nie przejęła się, że nie wiem gdzie mieszka, nie zna jego numeru telefonu, czy chociaż nazwiska. Czuła, że los pozwoli jej jeszcze kiedyś spotkać swojego księcia.

###

Cześć. :) Dzisiaj jest, no, inaczej. Miało być Laraxi, ale po napisaniu jakiś pierwszych pięciu zdań kompletnie się zacięłam i ta miniaturka już od kilku miesięcy czeka, żeby ją dokończyć. W końcu, jakiś tydzień temu, wzięłam się za siebie i napisałam. Jest zupełnie inaczej i jeszcze nigdy nie publikowałam czegoś takiego. Jest też wyjątkowo długo jak na mnie. No i jestem chyba względnie zadowolona. Nie wiem czy chcecie więcej takich nie Violettowych, ale co najmniej jedna już się pisze. :)
Nadal jestem zupełnie otwarta na spam w komentarzach. Powoli znowu zaczyna brakować mi blogów na nocne czytanie.
Miłego dnia i czekam na wasze komentarze. :)
A


piątek, 17 lipca 2015

Rozdział ósmy: Karmelki

Rozdzial ósmy
Karmelki

                Zatoczyła niewielki okrąg na wewnętrznej stronie zdrętwiałej stopy. Rozprostowała kolana, przypadkowo zrzucając z łóżka plik kartek, na których zapisane były pierwsze słowa kolejnej powieści autorstwa Włoszki. Westchnęła, przesunęła się na drugą stronę materaca i sięgnęła po strony, które utworzyły na parkiecie fantazyjny wzór. Z powrotem opadła na plecy i zaczęła przeglądać tekst zapisany wściekle różowym mazakiem. Pisanie kolorowymi kredkami czy pisakami stało się przyzwyczajeniem, więc Francesca już prawie nie korzystała ze zwykłych, czarnych bądź niebieskich długopisów. Dostrzegła kilka błędów, więc chwyciła szarosrebrną kredkę i naniosła niezbędne poprawki.
                Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone, więc dobrze słyszała co dzieje się w innych pomieszczeniach. W pewnym momencie po domu rozległ się donośny, chociaż ciągle odrobinę chłopięcy głos. Szybko rozpoznała w nim Sebastiana, który próbował przekonać ojca dziewczyny, że wejdzie tylko na chwilę, chociaż miał w planie wielogodzinne pogaduchy z Fran.
                Rodzice Włoszki nigdy nie przepadali za Sebastianem. Wiele razy próbowali przekonać córkę, że znajomość z nim nie doprowadzi do niczego dobrego. Zawsze porównywali go z Federico, który był najspokojniejszy z całej paczki. Chociaż ciągłe przebywanie z pozostałą dwójką, która ciągle wpadała na jakieś szalone pomysły, poskutkowała lekką zmianą charakteru, więc Fede nie był już tak skryty jak jako dziecko. W przeciwieństwie do Seby, Włoch nigdy nie sprawiał problemów, więc według państwa Madera był idealnym towarzystwem dla Francesci.
                Sebastian, nawet nie pukając, pchnął jasnobrązowe drzwi i pomachał Fran na przywitanie. Nie mógł się do niej odezwać, gdyż usta miał zajęte przeżuwaniem karmelowego batonika, którego podwędził z kuchni. Dziewczyna przypomniała sobie, że ostatnio kupiła takich całą paczkę i szybko zrozumiała skąd jeden znalazł się w rękach Sebastiana.
- Seba! Co moje karmelki robią w twojej buzi!? – zawołała, a chłopak uśmiechnął się słodko, ukazując swoje ubrudzone czekoladą zęby, w nadziei, że udobrucha tak przyjaciółkę. – Federico przyjdzie? – zmieniła temat, bo wiedziała, że dla batona nie ma już ratunku.
- Nie. Znajoma jego rodziców się wprowadza. – odpowiedział i usiadł na rogu łóżka. Ledwo mógł znaleźć sobie miejsce wśród tysiąca notatników, kartek, książek i zeszytów.
- Na śmierć zapomniałam! Miałam ci przekazać, że jesteśmy na jutro zaproszeni na kolację. – wyjaśniła, a zdziwiony Seba zmarszczył zabawnie nos i teatralnie oparł głowę na dłoni.
- Dziwne. – podsumował krótko. Francesca pomachała głową z dezaprobatą na widok przedstawienia Sebastiana.
- Rodzicom Fede zależy, żebyśmy poznali Ludmiłę. – wytłumaczyła i zrzuciła z nóg kołdrę, pozwalając tym samym wznieść się w powietrze stronom porozrzucanym po pościeli.
- Ludmiłę? – zdziwił się. Na dzwięk tego imienia nieumyślnie zaczynał myśleć o niedawno poznanej blondynce.
- To córka znajomej rodziców Fede . Seba, czy tobie trzeba wszystko wyjaśniać!? – oburzyła się, zabawnie gestykulując dłońmi.
- Nie moja wina, że nie zostałem poinformowany! – zawołał i założył ręce na piersi. Aby podkreślić, że jest obrażony, wysunął język i wykrzywił usta. Dziewczyna powtórzyła jego gesty i odwróciła się w stronę ściany, zupełnie ignorując chłopaka. 



                Zniknęła za drzwiami prostego pokoju. Odgarnęła jasny lok ze zmęczonej twarzy  i poprawiła delikatnie rozmazaną szminkę.
- Federico, idź przywitać się z Ludmiłą! – usłyszała stłumiony, kobiecy krzyk. Przerażona usiadła na miękkiej kanapie i starała się wybić sobie z łowy myśl, że chłopak z którym przez najbliższe kilka miesięcy będzie mieszkała ściana w ścianę, może okazać się tym samym, z którym niedawno odbyła niezwykłą rozmowę na szkolnym korytarzu.
- Dobrze! – zamarła , gdy rozpoznała odpowiadający głos. Rozejrzała się w poszukiwaniu możliwości ucieczki, ale szybko uznała, że nic nie jest jej w stanie uchronić przed rozmową z chłopakiem.
                W pomieszczeniu rozległ się donośny stukot. Ludmiła drgnęła wystraszona.
- Proszę! – wydusiła i z nerwów zaczęła strzelać palcami lewej dłoni. Ukryła twarz pod kotarą z lśniących pukli.
- Cześć. – Federico przywitał się nerwowo. Blondynka odpowiedziała tym samym i niepewnie uniosła głowę. Okazało się to być ogromnym błędem. (Przynajmniej w jej mniemianiu, bo przecież i tak musiałaby kiedyś spojrzeć Federico w twarz)
- To ty? – wymsknęło jej się i szybko tego pożałowała. Chłopak przez chwilę przyglądał się jej badawczo.
- Nie wierzę. – stwierdził i jeszcze przez chwilę wpatrywał się w blondynkę. – Zejdź na kolacje. – podsumował bez emocji i z hukiem zatrzasnął drzwi. Zbiegł po krętych schodach i lekko zmieszany wbiegł to kuchni.
- I jak z Ludmiłą? Ładna z niej dziewczyna, prawda? – zapytała dodając czegoś do potrawy. Federico tylko wywrócił oczami i udał się do salonu, w którym jego tata razem z Angie rozwiązywali krzyżówki z jakiegoś starego czasopisma.
                Ludmiła zbiegła ze schodów na tyle cicho, że gdyby nie to, że potrąciła parasolkę stojącą przy pierwszym stopniu pewnie udałoby jej się czmychnąć do salonu nie zwracając uwagi pani Havez. Parasol nieszczęśliwie upadł na półkę z obuwiem strącając parę granatowych tenisówek.
- O, Luśka, jesteś już. Leć do salonu, nie przejmuj się, ja to posprzątam. - wypowiedziała szybko kobieta oderwana od gotowania. Blondynka skrzywiła się na dźwięk zdrobnienia, którego mama ciągle używała gdy była młodsza. Pokiwała głową w odpowiedzi i udała się do drugiego pomieszczenia. Ignorując spojrzenie Federico, usiadła przy stole obok Angie.
                  Kolacja minęła bez większych sensacji. Ludmiła i Federico nie zamienili nawet słowa, a głos zabierali głównie dorośli. Raz tylko zapytali jak w szkole i szybko wydało się, że i Ludmiła, i Fede uczą się w tym samym miejscu.
                     Całe szczęście Fede nie został poproszony ani o spędzenie czasu z Ludmiłą, ani o rozmowę z nią, więc mógł w spokoju udać się do swojej sypialni i tam spędzić resztę dnia.



Soulless_angel: Cześć szczęście! Pamiętasz, miałaś mi jeszcze coś o sobie powiedzieć.
Happiness1313: Witam aniele. :) Jasne, że pamiętam. Problem w tym, że jestem beznadziejna w te klocki! Najciekawsze co mogę ci powiedzieć to mój ulubiony kolor i ewentualnie rozmiar buta.
Soulless_angel: Tego też jestem ciekaw.
Happiness1313: Niebieski i trzydzieści dziewięć.
Soulless_angel: Naprawdę? Wiedziałaś,  ze niebieski jest ulubionym kolorem większości ludzi.
Happiness1313: Muszę przyznać, że jesteś mistrzem ciekawostek. A ty też należysz do tej większości?
Soulless_angel: Widzisz, ja wolę biel.
Happiness1313: Ciekawe.
Odczytała całą rozmowę ponownie, próbując doszukać się czegoś co mogłoby jej pomóc w odszukaniu chłopaka. Pewnie prościej byłoby zapytać o nazwisko, ale Fran zwyczajnie nie wiedziała jak się do tego zabrać.
Soulless_angel: Wybacz, siostra mnie woła. Jeszcze napiszę. :)
Happiness1313: Cześć.
Jeszcze jakiś czas wpatrywała się w monitor. Chwile później animowana koperta zaczęła podskakiwać, co informowało o nieprzeczytanej wiadomości.
FHavez1313: Fran, nie uwierzysz!
Happiness1313: Skoro tak uważasz.
Westchnęła pod nosem. "Nie uwierzysz" Federico zdarzały się średnio raz na trzy dni i zwykle kończyło się na tym, że Włoszka wiedziała o całej sprawie jeszcze przed Federico.
FHavez1313: Pamiętasz, że dzisiaj miała się wprowadzić znajoma moich rodziców z córką?
Happiness1313: Tak, Fede, do sedna!
Kolejna charakterystyczna cecha Federico - jego wielkie wieści zwykle poprzedzał zbyt długi wstęp.
FHavez1313: To dziewczyna z mojej szkoły!
Happiness1313: Co? Znam ją?
Naprawdę się zdziwiła. Fede dawno nie przekazał jej tak szokującej wiadomości. Zwykle to on dowiadywał się o wszystkim ostatni.
FHavez1313: Nie wiem.
Happiness1313: Błagam, Fede! Jak się nazywa?
FHavez1313: Ludmiła Ferro.
Happiness1313: Nie znam, ale muszę szybko poznać! Widzimy się jutro na kolacji.
FHavez1313: Pa.



- Gdzie Seba? - zadała pytanie Natalia, rozglądając się po wyjątkowo cichym mieszkaniu. Zajęła miejsce na kanapie, obok narzeczonego.
- Poszedł do Francesci. - wymamrotał jakby nieobecny, a Natalka pokiwała głową w odpowiedzi.
- Coś się stało? - zapytała troskliwie. Odczuła smutek w głosie Leona. Jego oczy wyglądały na wyjątkowo zgaszone, a on sam siedział zgarbiony i wpatrywał się w wyłączony telewizor.
- Dzwonili do mnie ze szkoły. - wyjaśnił krótko, a przejęta Hiszpanka zmarszczyła czoło, przysunęła się bliżej Leona i złapała go za rękę.
- Coś nie tak z Sebą? - dopytała, chociaż samopoczucie Leona wyraźnie na to wskazywało.
- Jest zagrożony z trzech przedmiotów. - wyznał. Natalia rozchyliła usta ze zdziwienia. Sebastian nigdy nie był najlepszym uczniem, ale wcześniej nie zdarzyło się żeby miał takie problemy z jakiegokolwiek przedmiotu.
- Przecież to mądry chłopak. Dlaczego opuścił się tak nagle?
- To moja wina. - uznał, chociaż było to bardzo nietrafne stwierdzenie. Leon zawsze robił wszystko, aby jego brat miał jak najlepiej. Troszczył się o niego chociaż ten nie zawsze potrafił mu się odwdzięczyć.
- Co ty wygadujesz? Bez ciebie Seba nawet nie dostałby się do tego liceum. Ani mi się waż nawet myśleć, że zrobiłeś coś źle! Porozmawiamy z nim i spróbujemy coś na to zaradzić. - zaproponowała zawsze trzeźwo myśląca Natalia. Tacy już byli. Leon łamał się za każdym razem, gdy coś nie szło po jego myśli, a Natalia zawsze wiedziała jak wyjść z opresji. Nawet w przypadku stłuczonego talerza czy spalonej jajecznicy.
- Nie widzisz tego? On za dużo pracuje. Powinien się uczyć, a nie zajmować kawiarnią. - powiedział i obrócił się w stronę ukochanej, która uśmiechała się próbując załagodzić sytuacje.
- Przecież do niczego go nie zmuszasz. Pomaga ci z własnej woli i zawsze mówi ci kiedy ma coś ważniejszego do załatwienia. - zapewniła go i wtuliła się w jego ciało. Siedzieli tak ponad godzinę, dopóki nie zadzwonił dzwonek i jedno z nich było zmuszone ruszyć się z miejsca.

Witam. :) Wreszcie się za siebie wzięłam i coś napisałam! Mam też dla was miniaturkę i mały eksperyment, więc jak tylko będziecie chcieli to opublikuję. Bardzo przepraszam jeśli wyżej są jakieś błędy, ale blogger sfiksował i nie podkreśla mi ich. :/ Mam wrażenie, że popsułam spotkanie Fede i Lu, ale jestem beznadziejna w pisaniu tego typu fragmentów. Za to ostatnią część pisałam trochę na szybko, więc pewnie też nie powala. Czekam na wasze opinie i do następnego. ;) 

A

środa, 15 lipca 2015

Cześć.

Witam wszystkich! ;) Mam nadzieję, że jest jeszcze kogo witać. Wiem, że nie było mnie tu kupę czasu, ale mam problem z moim laptopem. Rozdział jest prawie gotowy, wymaga tylko kilku drobnych poprawek i wrzucę o jak tylko uda mi się wygrać walkę z komputerem. :) 
Ale dzisiaj o czymś zupełnie innym. Przed chwilą przeglądałam sobie blogi, które obserwuję i zauważyłam, że co najmniej 3/4 blogów są usunięte, prywatne albo od dawna nieaktywne. I tu wkraczacie wy. :) Chce widzieć pod tym postem kilka aktywnych blogów, które polecacie. 
Mam nadzieję, że mój nieobecność nie wpłynęła na waszą frekwencje i mam jeszcze dla kogo pisać. :)

A

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic *header*