niedziela, 26 lipca 2015

Całkiem inna bajka

Całkiem inna bajka 



     Dawno, dawno temu,  za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami żyła sobie piękna księżniczka o imieniu Zofia.
     Ta historia wcale nie wydarzyła się tak dawno, kilka miesięcy temu pod Krakowem. Zosi do księżniczki było bardzo daleko. Wcale nie nosiła koronkowych czy tiulowych spódniczek, a różu nie znosiła od dziecka. Jej malutkie mieszkanie, które dzieliła z denerwującą, młodszą siostrą, nawet nie przypominało zamku, a książę zdaje się zabłądził po drodze.
     Zosia pracowała w firmie znajomych rodziny. Gdyby nie to, że musiała utrzymywać i siebie, i siostrę, już dawno by zrezygnowała. Nienawidziła tego, że wszystkim zależy tylko na względach szefa, a co za tym idzie - podwyżce. Zachowywali się, jakby mieli Zosi za złe, że lepiej dogaduje się z szefem. Nigdy nie potrafiła znaleźć w tym towarzystwie kogokolwiek godnego zaufania, a ponieważ praca była jedynym miejscem gdzie Zosia widywała się z ludźmi (no może oprócz supermarketu, ale poznanie tam kogokolwiek graniczyło z cudem), często czuła się samotna. Najwyraźniej stary kot i jej siostra-współlokatorka nie wystarczały. Przecież siostra Zosi bywała w domu równie często, jak Zosia z niego wychodziła.
- Zośka! Nie mogę znaleźć mojego szamponu! Tyle razy ci mówiłam żebyś go nie używała! - echem rozniosło się po mieszkaniu i wreszcie dotarło do uszu adresatki. Zosia westchnęła głośno i poinstruowała siostrę gdzie znajdzie kosmetyk. Chwilę później zdenerwowana Natalia z fantazyjnym turbanem na głowie pojawiła się w kuchni. Fuknęła i wycelowała pustym opakowaniem po szamponie w swoją siostrę. Ta odrzuciła butelkę w odwecie i trafiła w ramię dziewczyny.
- Zośka! - pisnęła zdenerwowana i mocno zacisnęła pięści. - Znowu wyczerpałaś mi cały szampon. - zamarudziła i opadła na kanapę. Zosia grzecznie przeprosiła i obiecała, że zafunduje nową butelkę. Natalia przez chwilę marudziła jeszcze pod nosem, ale szybko ją to znudziło i pobiegła przygotowywać się do wyjścia. Pewnie wybierała się gdzieś ze swoim nowym chłopakiem. Marcinem? Michałem? Zosia nigdy nie miała pamięci do imion.
     Nie minęła godzina, a Zosia znowu została sama. Była niedziela, więc nie pracowała. Jej ulubiony serial leciał dopiero za dwie godziny, więc w najbliższym czasie raczej nie miała nic do roboty. Podniosła się i udała do kuchni żeby przygotować sobie jakiś posiłek, ale po otworzeniu lodówki szybko przypomniała sobie, że nie robiła zakupów już od ponad tygodnia i jedynym daniem, które mogła przyrządzić z widocznych przed sobą składników był ser z... serem. Ewentualnie z mlekiem, ale to raczej nie skończyłoby się dobrze. Uznała, że skoro i tak nie ma zaplanowanego nic konkretnego, wybierze się do pobliskiego sklepu.
      Po drodze, jak na złość, wdepnęła w kałużę, brudząc i mocząc swoje ulubione baleriny. W duchu modliła się żeby dało się je jeszcze jakoś uratować, bo inaczej będzie musiała dopisać do listy zakupów nowe buty.
     Kiedy dotarła już na miejsce okazało się, że zabrakło jej ulubionych bułek, a kolejki w kasach były tak długie, że z pewnością nie zdąży obejrzeć swojego serialu. Starała się nie zważać na te wszystkie przeciwności losu i udała się po kukurydzę w puszce, którą tak uwielbiała. Oczywiście, ktoś musiał przestawić ją na najwyższą półkę, więc niziutka Zosia nie była w stanie dosięgnąć puszki.
- Pomogę pani. - usłyszała za sobą. Obróciła się i zobaczyła uśmiechniętego mężczyznę, który prawdopodobnie zauważył, jak walczy z wysokością. Choć sam nie należał do najwyższych, z łatwością dosięgnął kukurydzy i podał Zosi. Kiedy dziewczyna miała już w rękach swoją puszkę, zdołała dokładniej przyjrzeć swojemu wybawcy. Chłopak był tylko odrobinę wyższy od Zosi. Miał króciutkie, śmiesznie zakręcone włosy. Uczy mieniły się w różnych odcieniach zieleni, a ubrany był zwyczajnie, w jasną koszulkę i granatowe spodnie.
- Dziękuję. - powiedziała, jak uczono za dziecka. Speszyła się odrobinę, kiedy szatyn przyglądał jej się z uwagą. Szybko uznała, że z pewnością nie zrobiła dobrego wrażenia. Nikomu nie spodobałyby się tłuste włosy, które miała umyć rano, ale zignorowanie budzika dwa razy poskutkowało minimalną ilością czasu na przygotowanie się do wyjścia. Nie to, że potrzebowała go jakoś nadzwyczajnie dużo. Gdyby była taka potrzeba, wystarczyłoby jej piętnaście minut. Dodatkowo, nie miała na sobie makijażu, więc wszelkie pryszcze i pieprzyki były wystawione na ludzką krytykę, a ciemnofioletowe półkola pod oczami doskonale widoczne. Nie miała na sobie jakiegoś wyjątkowo przemyślanego stroju. Jeansy i podkoszulek ukryty pod ciemnoszarym płaszczem, a do tego te przemoknięte buty.
- Nie ma sprawy. Jestem Kacper. - przedstawił się i wyciągnął dłoń w stronę szatynki. Ta uścisnęła ją niepewnie. Poczuła dziwne ciepło rozchodzące po całym ciele, a policzki piekły ją niemiłosiernie. Zgodnie z wszelkimi książkami, które czytała w swoim życiu, to właśnie było zakochanie.
- Zosia. - odpowiedziała i uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła.
     Przyglądali się sobie nawzajem jeszcze przez krótką chwilę. Zosia zauważyła, że Kacper bez przerwy się uśmiecha, a ten doszedł do wniosku, że dziewczyna musi być nieśmiała, bo co chwilę zerka na swoje buty. Co nie było do końca prawdą, bo przecież Zosia rozmyślała, czy kiedy już wyschną będą się jeszcze do czegokolwiek nadawały.
- Miło było poznać. - przerwało ciszę, na co Zosia, jakby wyrwana z transu, uśmiechnęła się ponownie. Nie minęło wiele czasu, a obydwoje ruszyli w swoje strony, z delikatnymi, pewnie trochę nieświadomymi, uśmiechami na ustach.
      Jak się spodziewała, dotarła do domu wcześniej niż siostra, ale zamiast położyć się na kanapie i razem z tysiącem innych kobiet przed telewizorem przeżywać kolejne rozstanie Leona i Violetty, usiadła przy małym, kuchennym stole i rzuciła balerinami w podłogę. Czuła, że zły cisną się jej do oczu, ponieważ były to jej ulubione buty, właśnie przegapia serial, a od wczoraj gnębiło ją co wydarzy się dalej, jej siostra za pewne dobrze bawi się na randce, a ona jak zwykle siedzi sama w domu, w pracy znowu usłyszała, że jest lizuską, a lody na które tak bardzo miała ochotę własnie roztapiały się na podłodze w przedpokoju, przygniecione przez jogurty, które swoją drogą też wypadałoby włożyć do lodówki.
     Był to jeden z takich dni, o których jak najszybciej chciało się zapomnieć. Chociaż... było jeszcze to dziwne uczucie, które nasilało się kiedy spoglądała w głąb mieszkania i dostrzegała kukurydzę, która musiała wyślizgnąć się z reklamówki. Przypominała sobie o Kacprze i czuła takie ciepło, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. To nie tak, że nie miała chłopaka. W końcu miała te swoje dwadzieścia kilka lat. Jednak żaden jej związek nie trwał więcej niż kilka tygodni i nigdy nie doświadczyła tych słynnych motyli w brzuchu. Chyba zwyczajnie jeszcze nie znalazła tego jedynego.
     Później nadeszła kolejna fala smutku, kiedy zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej  już nigdy się nie zobaczą. Przecież to, że jeszcze kiedyś wpadnie na niego na ulicy było praktycznie nie możliwe. Chociaż gdyby na jej miejscu była Violetta, Leon pewnie zaraz zapukałby do jej drzwi i oznajmił, że jest jej nowym sąsiadem, a Anabell z jej ulubionej książki pewnie w pierwszej kolejności zapytałaby chłopaka o numer i nie miałaby takich problemów jak Zosia. Przynajmniej baleriny już wyschły i wyglądały znośnie, co odrobinę poprawiło jej humor.


     Początek następnego dnia wydawał jej się równie beznadziejny, co głos Natalii, która obudziła siostrę swoim śpiewem pod prysznicem. Zosia zatkała sobie uszy i starała się nie zwracać uwagi na wycie dochodzące z za ściany. Spojrzała na błękitny zegarek wiszący nad zamkniętymi drzwiami. Była szósta piętnaście. Niechętnie zwlokła się z łóżka i podreptała do kuchni zjeść śniadanie. Wiedziała, że do łazienki nie dostanie się przez co najmniej pół godziny. Na szczęście w chlebaku znalazła jeszcze względnie świeżą bułkę, przesmarowała ją białym serem. Kiedy wreszcie zdołała wejść łazienki, przypomniała sobie, że przecież szampon się skończył, a ona wczoraj nie kupiła nowego. Załamana spojrzała na swoją fryzurę w lustrze. Ciemne loki były okropnie tłuste, oklapnięte i tradycyjnie sterczały we wszystkie strony. Nie dziwne, nie myła ich już prawie od tygodnia. Wreszcie zdecydowała się, że zepnie włosy w prostego koczka. W takiej formie całość wyglądała znośnie. Podczas ubierania sukienka jak zwykle nie chciała się dopiąć (swoją drogą, nienawidziła sukienek), a rajstopy okazały się być dziurawe, więc musiała obejść się bez nich. Podczas jedzenia ubrudziła lewe ramiączko ubrania. Miała prawdziwą ochotę płakać, szczególnie, że w szafie na znalazła nic odpowiedniego na przebranie, co uświadomiło ją, że wypadałoby zrobić pranie. Pozostało jej modlić się, że nikt nie zauważy plamy. Kolejny problem pojawił się kiedy zdała sobie sprawę, że jej baleriny wyglądały dosłownie jakby je ktoś przeżuł i wypluł, a żadne inne buty nie pasowały do aktualnej pogody. Chyba że ubrałaby beżowe szpilki Natalii, ale taka decyzja wiązałaby się z kilkoma upadkami po drodze. Wzięła więc baleriny.
     Przynajmniej punktualnie dotarła do biura. W pracy jak zwykle nie wydarzyło się nic ciekawego. Czuła jakby ta monotonia ją zabijała. Dlaczego nie została aktorką? Albo chociaż jakąś sprzątaczką? Wtedy przynajmniej nie do końca trzeźwi ludzie śpiący na klatkach dostarczaliby jej rozrywki. Ale nie, ona musiała ugrząźć w tym nudnym biurze, bez jakichkolwiek przyjaciół, bez chłopaka. Przynajmniej miała kota.
     Po kilku godzinach wreszcie mogła wyjść z budynku. Nie pracowała daleko od domu, więc po dwudziestominutowym spacerze byłaby na miejscu. Po drodze przypomniała sobie jednak, że musi wreszcie kupić ten felerny szampon, więc wstąpiła do drogerii. Tyle razy kupowała tam jakieś kosmetyki (głównie dla siostry, która była zbyt leniwa, żeby zrobić to sama), więc szybko uporała się z zakupem.
     Kiedy z powrotem znajdowała się na świeżym powietrzu, zaczynało się już ściemniać, a ona miała jeszcze kilkanaście minut drogi do pokonania. Spojrzała na zegarek i obliczyła, że jeśli się nie pospieszy, przegapi kolejny odcinek telenoweli. Przyspieszyła więc kroku i postanowiła, że przejdzie skrótem, przez park.
  Było już zupełnie ciemno. Dziwne, że jeszcze chwilę temu słońce dopiero chowało się za horyzontem, a teraz ledwo była w stanie zobaczyć gdzie idzie. W parku było pusto. W ciągu dnia można tu zobaczyć głównie rodziny z dziećmi, a o takiej porze dzieciaki już kładą się o do snu. Zosia wytężyła wzrok, żeby sprawdzić dokładnie gdzie się znajduje. Przeszła jeszcze kilka metrów, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie ma najmniejszego pojęcia gdzie jest, to drzewo obok mijała już kilka razy i chyba właśnie zgubiła się w parku obok którego mieszka całe życie. Naprawdę miała ochotę usiąść na ziemi i zacząć płakać, ale zachowała zimną krew. W najgorszym razie czeka ją noc na jednej z tych obleśnych, parkowych ławek.
     Minęło kilkanaście minut, a Zosia nadal chodziła w tą i z powrotem bez celu, jakby miała nadzieję, że za którymś razem będzie wiedziała,w którą uliczkę skręcić. Zaczynało się robić chłodno, a Zosia miała na sobie tylko krótką sukienkę i cienki sweterek. Potarła ramiona, żeby się ogrzać. Przykucnęła na chłodnej trawie, ale po chwili zaczęły ją boleć nogi, więc zignorowała sukienkę i usiadła.
- Hej, wszystko w porządku? - usłyszała nagle. Zdziwiona rozejrzała się za źródłem dźwięku. Zobaczyła przed sobą przejętego mężczyznę. Od razu go rozpoznała, a jej usta mimowolnie wygięły się w delikatnym uśmiechu.
"Mój wybawiciel." - zaśmiała się w myślach i nagle poczuła się jak księżniczka. Kacper zawsze pojawiał się, żeby wybawiać ją z opresji. Brakowało mu tylko karocy, którą zabrałby ją do zamku i żyliby długo i szczęśliwie. A jej eleganckiej, balowej sukni. Ale przecież ich nienawidziła.
- Wiesz, jeśli nie liczyć tego, że nie mam pojęcia jak dotrzeć do domu to tak, wszystko jest w najlepszym porządku. - wytłumaczyła, ale szybko zdała sobie sprawę, że z pewnością nie zrobiło to na nim dobrego wrażenia. Utwierdził ją w tym cichy, stłumiony śmiech. - Tak, możesz się śmiać, zgubiłam się we własnym mieście. - spróbowała wyjść w opresji obracając wszystko w żart, ale miała wrażenie, że jeszcze bardziej się pogrąża.
- Spokojnie, zdarza się. - zapewnił i kucnął obok Zosi, ale jakoś nie czuła przekonania w jego głosie.
- Właściwie, to mam problem z wyjściem  parku. Nigdy wcześniej nie byłam tu w nocy, a teraz musiałam kupić ten przeklęty szampon dla siostry, no i oczywiście wpadłam na genialny pomysł, żeby skrócić sobie drogę. W dzień wszystko tu wygląda zupełnie inaczej, wiesz? Teraz wszystko zlewa się w jedno. I nawet nie ma kogo zapytać się o drogę. Mogłabym udać jakąś Angielkę albo Hiszpankę, hiszpański akcent mam wypracowany do perfekcji, opowiedzieć, że jestem w kraju pierwszy raz, zgubiłam się i nie wiem jak dotrzeć do domu koleżanki, u której się zatrzymuję. - obserwował, jak potok słów wylewa się z jej drobnych, różowych ust, jak zawzięcie gestykulowała i zaciskała dłonie w pięści za każdym razem, gdy wspominała o czymś co ją denerwowało.
- Odprowadzę cię. - wypalił nagle i szybko zasłonił usta, jakby wystraszył się tego, co powiedział. Zosia poczuła, że jej policzki przybierają kolor purpury. Na jej szczęście mrok skutecznie ukrywał czerwone ślady. Byli dorosłymi ludźmi, a zachowywali się niczym zakochane nastolatki.
- Co? - wymsknęło jej się nieoczekiwanie. Poczuła się bardzo głupio. - To znaczy, jeśli masz ochotę. - poprawiła się szybko i zaczęła nerwowo obracać między palcami czarne loki. Podniosła się i zdała sobie sprawę, że na jej sukience zapewne został mokry, zielonkawy ślad. Przeklęła w duchu. Sprawnie wytłumaczyła mężczyźnie gdzie mieszka i razem ruszyli przed siebie. Z upływem czasu Zosia czuła, że nie miała najmniejszych szans wydostać się z tego miejsca. Ostatnio rzadko pojawiała się w parku, a kilka miesięcy temu stworzono jakieś nowe przejścia i zupełnie się tu gubiła. Miała niesamowite szczęście, że spotkała swojego "księcia".
     Jako mała dziewczynka zawsze marzyła o życiu jak z bajki. Wtedy mama kupiła jej zgniłozieloną "księżniczkową" sukienkę i wpięła we włosy plastikową koronę. Jako siedmiolatka wyobrażała sobie, że jej książę będzie wysokim, niebieskookim blondynem. Cóż, Kacper nieco odbiegał od tego opisu, ale jego ciemne oczy, jasno brązowe włosy wydawały się Zosi bardziej niesamowite niż jej wyimaginowany książę.
- Mieszkasz sama? - zapytał nagle. Zosia dopiero teraz zwróciła uwagę na ciszę która wcześniej ich otaczała.
- Z bardzo nieznośną, młodszą siostrą Natalią. - wyjaśniła wyczerpująco, a Kacper zaśmiał się pod nosem.
- Młodsze siostry chyba mają to do siebie, że są denerwujące. - stwierdził, a Zosia pokiwała głową rozbawiona. - Moja całe dnie męczy mnie żebym przeczytał jej bajkę, a ja mam już tej Śnieżki po dziurki w nosie,
- Hej! Ja uwielbiam Śnieżkę! - zawołała z udawanym oburzeniem.
- Jak chcesz mogę ci o niej opowiedzieć. Znam cały jej życiorys na pamięć. Łącznie z "Żyli długo i szczęśliwie". - zaśmiał się, a Zosia pokiwała ochoczo głową. Znowu poczuła się jak małe dziecko, któremu opowiada się bajki na dobranoc.
     Rozmawiało się im zaskakująco dobrze. Razem rozmyślali, jak potoczyło by się życie Śnieżki gdyby nie zjadła tego felernego jabłka. Zosia upierała się, że książę i tak w końcu by ją pocałował, a Kacper uznał, że mogłaby ułożyć sobie życie z jednym z krasnoludków. Ustalali też co było dalej z siostrami Kopciuszka i co stało się z obciętymi włosami Roszpunki. Nawet nie zorientowała się kiedy dotarli na miejsce.
- Już jesteśmy. - poinformowała i wskazała głową na niewysokie blok, pod którym stali. Kacper wyraźnie posmutniał.
- Chyba nadszedł czas na "Żyli długo i szczęśliwie." - uznał i ponownie wygiął usta w uśmiechu.
- Najwyraźniej. - wyszeptała i nagle poczuła się jak w prawdziwej bajce. Kacper odgarnął jej włosy z policzka i niepewnie ułożył dłoń w talii. Zosia spuściła wzrok i zaraz poczuła, że ich twarze niebezpiecznie się do siebie zbliżają. Jej serce biło jak oszalałe, a policzki były już czerwieńsze niż usta pomalowane ciemną pomadką.
     Pocałunek był magiczny. Wyobraziła sobie, że tak właśnie czuła się Śnieżka, Kopciuszek, Arielka czy każda inna księżniczka całowana przez księcia. Kacper był jej prywatnym księciem, nawet jeśli z pozoru nie przypominał żadnego z tych bajkowych przystojniaków.
- Wybacz. - usłyszała, kiedy ich usta oderwały się od siebie niespodziewanie.
- Nie, ja, dziękuję. - wyjąkała, a Kacper złożył jeszcze na jej ustach delikatny, krótki pocałunek. Chwilę później odszedł w swoją stronę, zostawiając Zosię samą z szerokim uśmiechem na ustach. Nawet nie przejęła się, że nie wiem gdzie mieszka, nie zna jego numeru telefonu, czy chociaż nazwiska. Czuła, że los pozwoli jej jeszcze kiedyś spotkać swojego księcia.

###

Cześć. :) Dzisiaj jest, no, inaczej. Miało być Laraxi, ale po napisaniu jakiś pierwszych pięciu zdań kompletnie się zacięłam i ta miniaturka już od kilku miesięcy czeka, żeby ją dokończyć. W końcu, jakiś tydzień temu, wzięłam się za siebie i napisałam. Jest zupełnie inaczej i jeszcze nigdy nie publikowałam czegoś takiego. Jest też wyjątkowo długo jak na mnie. No i jestem chyba względnie zadowolona. Nie wiem czy chcecie więcej takich nie Violettowych, ale co najmniej jedna już się pisze. :)
Nadal jestem zupełnie otwarta na spam w komentarzach. Powoli znowu zaczyna brakować mi blogów na nocne czytanie.
Miłego dnia i czekam na wasze komentarze. :)
A


5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Czekam kochana. :)

      Usuń
    2. I jestem :-). Trochę później niż oczekiwałam, ale jednak. Miałam sporo roboty z LBA. Jeszcze tego nie skończyłam. Leniwa jestem... No trudno. Jak już o tym mowa... Chciałabyś być nominowana? Akurat mi trochę tych osóbek brakuje, a twój blog jest GENIALNY. Możesz dawać takie nie o Violce. Fajnie ci wychodzą :-). Oczywiście ja, zakochana w Marco Magdalena sobie wyobraziłam Kacpra jako mojego Marcusia #.#... Takie życie. Spam? Nie ma sprawy :-D.
      http://kazdy-dzien-jest-nowa-historia.blogspot.com/

      Usuń
    3. A! I mejnen urodzinen miałam podać? 31 lipiec. Tak dla jasności 2002.

      Usuń
    4. Bardzo ci dziękuję. :) No i przedwczesnego najlepszego życzę. Znając mnie, zapomniałabym przez te dwa dni.
      A

      Usuń

Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic *header*