Budzę się. Jem. Piję. Śpię.
Czy to już rutyna?
Mam dwadzieścia sześć lat, a wrażenie jakbym przeżył już z sześćdziesiąt. Czas spędzony na bezczynności ciągnie się wyjątkowo. Mieszkam z zaskakująco denerwującą siostrą, ale czy nie wszystkie siostry są denerwujące, oraz szwagrem, który sprawia wrażenie nienaturalnie wesołego i pozytywnie nastawionego do wszystkiego co go otacza.
Ostatnie trzy lata życia spędziłem w moim ciasnym, zakurzonym i zdecydowanie nie posprzątanym pokoju. Ludzie porównują mnie do rośliny, a siostra – osła. Twierdzi, że bardziej upartego człowieka nie widziała.
Chciałbym, abyście dobrze zrozumieli moją historię, a ona wcale nie zaczyna się dzisiaj. Pięć lat temu zacząłem studiować filozofię. Miałem wtedy wrażenie, jakby cały świat krzyczał do mnie, że rujnuję sobie życie. A ja miałem ten świat, brzydko mówiąc, w dupie. Wyprowadziłem się z rodzinnego domu i przeniosłem do Warszawy, która przecież daje tyle możliwości. Tam go poznałem. Zaczęło się niewinnie. Byliśmy, po prostu, kumplami od kufla. Kilka miesięcy później wprowadził mnie w swój świat. Skutecznie odstraszył moje obawy. Mówił, że to bezpieczne. Przecież jemu nigdy nic nie było. I żyłem tak, kilka tygodni, wtedy myślałem, najlepszych tygodni w moim życiu. Aż pewnego dnia spotkałem Anetę. Siedziała w tym świństwie już od lat. Byliśmy, w pewnym sensie, pokrewnymi duszami. Z tą różnicą, że ona chciała zostać gwiazdą rocka, a ja pisarzem. Obydwoje nierozumiani przez rodziców, całe życie walczący z odmiennością. Parę, jakże cudownych dni później dowiedziałem się, że Aneta jest w ciąży. Nie, nie ze mną. Wtedy byliśmy, jeszcze, tylko przyjaciółmi. I odezwało się we mnie coś na kształt litości. Przecież moje mieszkanie i tak przez większość czasu stało puste.
Byliśmy naprawdę szczęśliwi. Delektowaliśmy się każdą chwilą spędzoną w tej obleśnej melinie. Nikogo bardziej niż nas nie dziwiło, że jest nam tak dobrze. Wtedy, los postanowił sobie ze mnie zakpić. Aneta umarła. Tak po prostu. I zostawiła mnie samego. Właściwie, z rocznym dzieckiem w mieszkaniu. Zadzwoniłem do rodziców, bo to jedyne co przyszło mi wtedy do głowy. Odebrała moja siostra. Okazało się, że nie żyją od roku. Julka była w Warszawie w parę godzin. A razem z nią – Sebastian, czyli, jak się potem dowiedziałem, jej narzeczony.
I wróciłem do Katowic. Krzysia przeniesiono do domu dziecka i nikogo nie obchodziło, że kochałem go jak własnego syna. A ja zamknąłem się w mieszkaniu i, jakby szarpany wyrzutami sumienia, wpadłem w tę dziwną rutynę.
Wcale nie chciałem bawić się w to całe cudowne ozdrawianie, ale osłowatość najwyraźniej jest rodzinna. Było u mnie kilku lekarzy, terapeutów, a nawet człowiek, który śmiał nazywać się uzdrowicielem. Już na samym wstępie postanowiłem, że nie odezwę się do żadnego z nich. Konsekwentnie ignorowałem nawet najciekawsze pytania czy najbardziej kuszące propozycje. Ale wtedy w drzwiach mojego pokoju stanęła niziutka latynoska ze śmiesznie zadartym nosem.
– Dzień dobry – odezwała się wyjątkowo niepewnie, a w tej niepewności odnalazłem coś, co kazało mi spojrzeć w jej stronę. Nie wyglądała tak jak swoi poprzednicy. Wcale nie miała na sobie eleganckiej koszuli, czy przerażająco białego kitla. W burej bluzie i przetartych jeansach sprawiała wrażenie całkiem przyjaznej kobiety. Co wśród moich ostatnich gości było rzadkością. – Jestem Zosia i spróbuję wyciągnąć pana z tego wyjątkowo nieprzyjemnego humoru.
– Antek. – I można powiedzieć, że zwyciężyła w tej przeciągającej się bitwie, bo przedstawiłem się bez wahania.
Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Mówiła niezwykle przejmująco i przykuwała moją uwagę każdą swoją wypowiedzią. Odpowiadając, starałem się wykrzesać całą swoją błyskotliwość. Przyłapałem się chyba nawet na ogromnej chęci zaimponowania tej kobiecie.
– Opowiedz mi o Krzysiu – zarządziła któregoś dnia i to chyba właśnie był ten moment, kiedy coś we mnie pękło. Zapłakałem. Płakałem najprawdziwszymi łzami, chociaż wiele miesięcy temu przysiągłem sobie, że już więcej do tego nie dopuszczę. I nawet bycie osłem nie pomogło mi w wytrwaniu w tym postanowieniu.
Tamto spotkanie szczególnie zapadło mi w pamięć. Miała na sobie wtedy piękną. Szkarłatną sukienkę, włosy spięte w koczka, a usta przyozdobione ciemną pomadką. Muszę przyznać, że wyglądała niezwykle ponętnie. Ja, jak zwykle, leżałem na starej kanapie, wśród koców i poduszek, w moich bordowych dresach, które już od jakiegoś czasu skutecznie wymigiwały się od spotkania z pralką oraz w moim ulubionym, szarym podkoszulku.
– Nie myślałeś żeby ułożyć sobie życie na nowo? – zapytała, a ja wzdrygnąłem się na samą myśl o sobie u boku innej kobiety niż Aneta. Jak na złość, żadna nie pasowała w to miejsce. Zupełnie jakby Aneta wyryła w nim swoje kształty, uniemożliwiając nikomu innemu wejście. Chociaż… Oczy Zosi już na samym początku przypominały mi te Anetki.
– Nie wiem czy ktokolwiek byłby wstanie ją zastąpić – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, chociaż uparte słowa nie chciały się ze mnie wydostać.
– Naprawdę, nikt? – Wtedy jeszcze nie do końca zdawałem sobie sprawę z sensu jej słów. – Czyli, gdybyś spotkał cudowną kobietę, której nie brakowałoby zupełnie niczego, nie zakochał byś się w niej tylko ze względu na Anetę? – Powoli zaczynałem odczuwać różnicę w tonie jej głosu, który nagle stał się jeszcze bardziej delikatny. Naprawdę zastanawiałem się nad jej pytaniem. Czy gdybym miał okazję…? I chyba pogrążony w tym rozmyślaniach, a może zaślepiony jej urodą, nie zauważyłem, że jej twarz znajduje się zdecydowanie bliżej niż zwykle mojej. I czułem już na sobie jej równy oddech. A niczym ułamek sekundy później dotykały mnie jej gładkie ręce, usta atakowały moje z jakby wrodzoną delikatnością, a niezwykle ciemne oczy patrzyły na mnie z niezwykłą czułością. A szeptałem; „Żegnaj Anetko...”.
Witam wszystkich bardzo serdecznie. :) Dawno mnie nie było, co? Ale wracam z czymś niezwykle wyjątkowym i ważnym dla mnie. Otóż postanowiłam, że w grudniu sprawię wam coś w rodzaju prezentu świątecznego i obiecałam sobie, że będę wstawiała coś codziennie. Oczywiście nie obiecuję, że wytrwam w swoim postanowieniu, bo sami wiecie, że z chęcią do pisania bywa różnie, ale mam już napisane trochę na zapas, więc mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
A co mieliście okazję przeczytać powyżej? Dowód na to, że przyrównywanie ludzi do zwierząt przychodzi mi niezwykle łatwo.
Trzymajcie za mnie kciuki! Do jutra!
A
Przybywaam! Mam sporo zaległości, hasło do maila uciekło mi z pamięci i musiałam wszystko resetować. Ale żyję. Nadal. No nic, poleciłam twojego bloga, cieszaj, oraz, na kolana i dziękuj. Na blogu, gdzie włazi nawwt sporo osób. Chcesz to zobacz, ostatnia nota, mój kom: http://kochajmarziwierzjeslimozesz.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNo, teraz chcę poznać całkiem szczerą reakcję. Jeśli się reklama nie podoba to bym się mogła wyklnąć, ale zwyczajnie mi sie nie chce i jestem patentowanym leniem, a piszę na telefonie. To samobójstwo, nigdy tak nie rób.
Jejku! Bardzo dziękuję za reklamę ♥ Już padam na kolana :*
UsuńNie wiem co powiedziec
OdpowiedzUsuńMega mi się podoba
Jest takie bardzo smutne i życiowe
Antek traci wszystko co miał miłość życia i chłopca ktorego kochał jak syna
Bardzo mi się podoba
Ciesze się że mogłem to przeczytać :)