"Każdego dnia dzieje się tysiąc rzeczy,
które jakoś nas omijają.
Chodź, przebij się przez ten hałas,
żebyś mógł usłyszeć dźwięki miłości."
~ Natasha Bedingfiled "Neon Lights"
Ostrożnie zwlokła się z łóżka przymuszona nagłym pragnieniem, starając się nie obudzić leżącego obok Leona. Podreptała do niewielkiej kuchni oddalonej od sypialni zaledwie o kilka metrów. Po omacku uderzyła w włącznik światła i mrużąc oczy spojrzała w głąb pomieszczenia.
Stał przy blacie skupiając wzrok na tafli wody nalanej do zielono-czarnego kubka. Postukał kilka razy w brzeg naczynia i odwrócił się zdając sobie sprawę, że ktoś zapalił światło. Zmarszczył czoło i uśmiechnął się niemrawo do Natalii.
– Nie śpisz? – zapytała zachrypniętym głosem i podeszła bliżej, aby nalać sobie czegoś do picia. Wybrała herbatę z cytryną, zaparzoną jeszcze rano.
– Nie mogę zasnąć. – wyjaśnił krótko, przyglądając się kobiecie, która upijała kolejne łyki brązowawej cieczy.
Przez moment trwali w zupełnym milczeniu. Hiszpanka, najciszej jak tylko mogła, odłożyła szklankę do zlewu. Miała zamiar wrócić do sypialni.
– Kiedy wiedziałaś, że jesteś zakochana w Leonie? – zatrzymał ją dosyć nietypowym pytaniem. W pierwszej chwili na ustach Natalii pojawił się delikatny uśmiech. Była pewna, że chłopak żartuje. Jednak widząc jego grobową minę, zapytała:
– Seba, wszystko w porządku? Dlaczego mnie o to pytasz? – przyłożyła dłoń do jego lekko spoconego czoła, ale on odtrącił ją z grymasem na twarzy.
– Mówię poważnie. – oznajmił i usiadł na jednym z plastikowych krzeseł ustawionych obok stolika wykonanego z tego samego tworzywa. Naty zajęła miejsce na drugim siedzeniu.
– Cóż, nie wiem jak ci odpowiedzieć. To się chyba po prostu powoli zaczyna czuć. Chociaż to sprawa bardzo indywidualna. Nie gwarantuję, że u ciebie będzie tak samo. – przyznała i wsadziła dłonie pod uda. Machała lekko podkurczonymi nogami. – Poznałeś kogoś? – dodała po krótkiej pauzie. Brunet tylko pokiwał niepewnie głową. Natalia obróciła się jeszcze bardziej w jego stronę. Oparła łokcie na półprzeźroczystym blacie, a dłonie podłożyła pod brodę. – Jak ma na imię?
– Ludmiła. – wyszeptał i spuścił głowę. Zupełnie zignorował głos w jego umyśle, który bez przerwy piskliwie przypominał imię pewnej rudowłosej piękności.
– Pięknie imię, rzadko spotykane. – stwierdziła równie cicho. – Jak się poznaliście? – zadała kolejne pytanie, na co Sebastian zaśmiał się pod nosem. Przypomniał sobie, jak wpadł na blondynkę. Jego myśli momentalnie przestały krążyć wokół płomiennowłosej, a głosik w głowie stał się bardzo słabiutki i ledwo słyszalny wśród całych tłumów krzyczących: „Ludmiła! Ludmiła!” Opowiedział Hiszpance całą tą Historię na co dziewczyna również się zaśmiała.
Rozmawiali jeszcze przez kilka, może kilkanaście minut. Natalka jeszcze kilka razy dopytywała o blondynkę, a Seba opowiedział jej właściwie wszystko, czego do tej pory dowiedział się o Ludmile. Pomimo, że widział ją tylko dwa razy w życiu, uważał, że zdążył już odkryć wiele jej charakterystycznych cech.
Była bardzo mądra, sprytna. Dala się zapamiętać jako bardzo elegancka młoda kobieta, którą trudno wyprowadzić z równowagi. Ferro to przede wszystkim nieziemsko piękna dziewczyna, z którą wyjątkowo przyjemnie się rozmawia.
Kobieta przeniosła swój wzrok na elektroniczny zegarek wbudowany w piecyk, który wskazywał, że siedemnaście minut temu wybiła północ.
– Powinniśmy już iść spać. Jutro praca, szkoła. – oznajmiła i podniosła się z krzesła. Sprzątnęła z blatu kubek, który zostawił tam Sebastian. Podreptała w stronę drzwi i machnęła ręką na chłopaka, dając mu znak, że powinien za nią podążyć. Niechętnie udał się do swojego pokoju, śmiejąc się na pożegnanie do Natalki.
☆☆☆
Wyjrzała za już
wypełnione smugami okno i zmrużyła powieki, nie dowierzając w to, co widzi.
Dotknęła szyby opuszką palca i zatoczyła nią niewielkie koło. Jeszcze przez
kilka chwil wpatrywała się w zielonkawą, lekko wysuszoną trawę. Na seledynowym
puchu spoczywało kilka kwiatuszków brutalnie wyrwanych z podłoża. Długo
próbowała zrozumieć, czy tak naprawdę istnieją, czy po raz kolejny wyobraźnia
płata jej figle. Nigdy wcześniej nie widziała stokrotek chociażby odrobinę
podobnych do tych. Były wyjątkowo duże, nawet kilka razy większe od tych
zwyczajnych, rosnących prawie na każdym kroku. Nie dostrzegała też charakterystycznego,
żółtego punktu. Wydawały się bardzo białe, zupełnie jakby udawały śnieg.
Nie zwróciła
uwagi na głośny, pełny pretensji krzyk dobiegający z kuchni. Pokusa choćby
najdelikatniejszego muśnięcia tych cudów natury, chwilę temu znajdujących się w
zasięgu jej wzroku, byłą zbyt silna. Energicznie wybiegła przed dom i stanęła
dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej widziała kwiaty. Rozejrzała się, ale nic
więcej nie dostrzegła. „No tak, znów te zwidy. Kiedy to się skończy?”
Zrezygnowana
powróciła do pomieszczenia i zignorowała wołanie mamy. Usiadła na poprzednim
miejscu i znów nie spuszczała wzroku z trawnika, jakby miała nadzieję, że znów
objawią się kwiatuszki Niestety, pomyliła się.
– Ludmiła, wychodzimy! – krzyknął ktoś z kuchni, a dziewczyna podniosła dłonie do twarzy i zatkała uszy, aby nie słyszeć tego okropnego wołania. – Ludmiła! – usłyszała ponownie. Tym razem dźwięk był stłumiony, ale doskonale mogła odróżnić każdą głoskę, których składało się jej imię.
– Ludmiła, wychodzimy! – krzyknął ktoś z kuchni, a dziewczyna podniosła dłonie do twarzy i zatkała uszy, aby nie słyszeć tego okropnego wołania. – Ludmiła! – usłyszała ponownie. Tym razem dźwięk był stłumiony, ale doskonale mogła odróżnić każdą głoskę, których składało się jej imię.
Poczuła dłoń na
lewym nadgarstku. Postać pociągnęła ją w stronę przedpokoju, mamrocząc coś pod
nosem, ale Ludmiła nie mogła tego usłyszeć, gdyż jej palce nadal były wetknięte
w małżowiny. Niepewnie otworzyła oczy i zobaczyła mamę krzątającą się po pomieszczeniu.
Pakowała jeszcze ostatnie przedmioty, które wcześniej chyba stały gdzieś w
kuchni. Jak zwykle, robiła wszystko na ostatnią chwilę.
Blondynka kucnęła
przy jednym z otwarty pudeł i wyciągnęła z niej fioletowy notes, którego okładka
cała była pokryta pluszem. Otworzyła go na przypadkowej stronie i zaczęła cicho
nucić swoją ulubioną piosenkę, którą napisała jakiś czas temu. Od wielu
lat tworzyła utwory. To była jedna z jej skrytych pasji. Nie grała na żadnym
instrumencie, więc akompaniament do jej piosenek zwykle ograniczał się do
wystukiwania rytmu dłonią bądź stopą.
Poczuła, że ktoś
zbyt gwałtownie pcha ją w stronę drzwi. Na moment straciła równowagę, ale nie
wywróciła się. Zahaczyła wewnętrzną częścią łydki o kant kartonu, więc na jej
nodze powstał nieprzyjemnie szczypiący, ciemno czerwony ślad.
– Na pewno wszystko zabrałaś? – po raz tysięczny tego dnia usłyszała
to pytanie. Jak zwykle, pokiwała tylko niemrawo głową. Chwyciła karmazynową
torebkę pozostawioną wcześniej na ziemi i przerzuciła ją przez ramię. Już jakiś
czas temu wywieziono wszystkie meble, więc podłoga była jedynym miejscem na przechowywanie
nie spakowanych jeszcze przedmiotów. Podtrzymała dłońmi pudełko podane przez
mamę, a następnie, zgodnie z jej poleceniem, włożyła do bagażnika wypożyczonego
samochodu. Czynność tę powtórzyła kilka razy i wreszcie sama zajęła miejsce pasażera.
Angie zasiadła za kierownicą i już po chwili sama ruszyła. Ludmiła posłała
ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę ukochanego domu i jeszcze przez moment
wpatrywała się w trawnik. Chyba dostrzegła ostatnią stokrotkę.
– Cieszysz się? – zapytała kobieta, która manewrowała drobnymi dłońmi po ciemnej kierownicy. Skupiona była na
drodze, więc nie mogła dostrzec grymasu pojawiającego się na powoli na twarzy
córki.
– Zgadnij. – odpysknęła, na co Angie tylko westchnęła z poirytowaniem.
Wcale nie miała ochoty rozmawiać, z Ludmiłą, która odkąd otworzyła tego ranka
oczy, wydawała się obrażona na cały świat.
– Wreszcie będziesz miała
towarzystwo w swoim wieku. Kiedyś zawsze prosiłaś mnie o rodzeństwo. –
Podtrzymywała rozmowę, jakby z przymusu. Ludmiła milczała przez dłuższy moment.
– Nie mam już pięciu lat, mamo. – odpowiedziała wreszcie, niezbyt
uprzejmie. Kobieta westchnęła ponownie i porzuciła plan wymiany zdań z córką.
Dalej jechały w
milczeniu.
☆☆☆
Zrzuciła z siebie
jasno fioletową narzutę i zaciśniętą pięścią uderzyła w goły brzuch. Uroniła
gorzką łzę, ale cisnęła dłonią po raz kolejny. Poczuła ból, ale nie przejmowała
się tym. Największą udrękę sprawiały ciosy w wyrządzone wcześniej sińce.
Otworzyła zaciśnięte wcześniej powieki i spojrzała na fałdy tłuszczu formujące
się na jej ciele. Gdyby zapytała kogoś, czy też je dostrzega, odpowiedź byłaby
jednoznaczna. Nie.
Wplotła drżące
palce pomiędzy skołtunione, mokre od potu rude kędziory. Zacisnęła dłoń w
piąstkę i pociągnęła z zadziwiającą siłą. Na wilgotnych dłoniach pozostało
jedynie kilka pojedynczych loków.
Ktoś kilka razy
zapukał do drzwi prowadzących do jej pokoju. Szybko otuliła się kołdrą, otarła
słoną ciecz z policzków i wołaniem wpuściła tę osobę do środka. Mama spojrzała
na nią ciepłym wzrokiem, na co Camila odpowiedziała sztucznym uśmiechem.
– Jesteś głodna? – zapytała, a rudowłosa w odpowiedzi pokręciła
delikatnie głową. – Znowu płakałaś? – zapytała ostrożnie i usiadła na brzegu
rozkładanego łóżka. Dziewczyna po raz kolejny zaprzeczyła ruchem głowy. Mama
dotknęła jej rozgrzanego policzka, a następnie przeniosła dłoń na równie ciepłe
czoło.
– Za pół godziny zaczynasz zajęcia. – przypomniała, uśmiechnęła się na
pożegnanie i wolnym krokiem wyszła z pokoju. Nienawidziła patrzeć na cierpienie
swojej córki. Czuła się jednak w tej sytuacji zupełnie bezsilna.
Camila spojrzała
na prosty zegarek ustawiony na półce na wysokości jej wzroku. Faktycznie,
wskazywał godzinę siódmą trzydzieści. Niechętnie zwlokła się z łóżka, które przyciągało
ją niczym magnes. Wygładziła brzoskwiniową spódniczkę i udała się do łazienki
gdzie poprawiła makijaż wykonany kilkanaście minut wcześniej.
Droga do szkoły
dłużyła się niemiłosiernie. Dziewczyna nerwowo rozglądała się po okolicy w
poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Kilka razy potknęła się o własne stopy,
przeklinając w myślach, że nie wybrała butów na płaskim obcasie. Któreś z kolei
potknięcie poskutkowało bolesnym upadkiem. Wychyliła nos spod czerwono
pomarańczowej kotary i strzepnęła włosy na boki. Spuściła wzrok i z ulgą
stwierdziła, że kolana są całe.
– Camila? – dobiegło do jej uszu i obróciła się z nerwowym, ale ciągle
słodkim, uśmiechem wymalowanym na twarzy. Szybko podniosła się z klęczek,
otrzepała spódnicę i odgarnęła z twarzy włosy, które już zdążyły wydrzeć się z
za uszu. Wpatrywała się w chłopaka z rękami opartymi na biodrach. Ten podbiegł
do niej roześmiany.
– Cześć. – przywitała się i poprawiła torebkę, która chwilę temu
zsunęła się z jej kościstego ramienia.
– Hej. – odpowiedział podobnie.
– Idziesz do szkoły? – zapytała, kiedy już kompletnie doprowadziła się
do porządku. Odruchowo nawinęła czerwono pomarańczowy lok na palec wskazujący i
przysunęła włosy do policzka.
– Nie, do domu. – zakpił z koleżanki i wetknął dłonie w kieszenie.
Zaczął obracać niewielką kulkę papieru, którą pewnie kiedyś zostawił w
spodniach.
– Bardzo śmieszne! – zawołała z ironią w głosie i spojrzała na
zegarek, który zawsze nosiła na lewej ręce. Była leworęczna, więc tak było jej
po prostu wygodniej. Wskazówki oznajmiały, że dzwonek na pierwszą lekcję miał
rozbrzmieć za równe jedenaście minut. Przyśpieszyła kroku. – Co z tobą? Nie
nadążasz? – zawołała, kiedy dostrzegła, że chłopak został odrobinę w tyle.
– Nie pojmuję, jak możesz tak szybko chodzić! – odkrzyknął i podbiegł
w stronę dziewczyny. Ta zaśmiała się triumfalnie. – I to jeszcze w takich
butach! – dopowiedział wskazując na dość wysokie koturny Camili. Była w nich
zaledwie o kilka centymetrów niższa od Meksykanina.
– Są całkiem stabilne. – oznajmiła i przebiegła kilka metrów, jakby
chciała udowodnić prawdziwość swoich słów.
– Naprawdę? – odparł z udawanym zaciekawieniem, za co oberwało mu się
w lewe ramię. Rozmasował obolałe miejsce. Musiał przyznać, Camila była silną
dziewczyną. – Zrobiłaś zadanie z fizyki? – nagle zmienił temat.
– Nie, nie dam ci odpisać. – oznajmiła pewna siebie, jakby czytała w
jego myślach. Seba zaśmiał się delikatnie. Udał oburzenie i zaczął ją przekonywać,
że wcale nie miał takich zamiarów.
Dalsza droga minęła
im w przyjemnej atmosferze, pomimo tego, że ciągle się sprzeczali. Camila na
moment zapomniała o wszystkich troskach i wcale nie musiała udawać, że jest
zadowolona.
☆☆☆
Happiness1313:
Witaj Bezduszny Aniele.
Zawiesił wzrok na słowach formujących się powoli na ekranie. Zmrużył
oczy i położył zimne palce na lepkiej klawiaturze.
„Pewnie Rose znowu coś wylała” pomyślał i przejechał ręką po
klawiszach, aby usunąć z nich brud.
Soulless_Angel.:
Cześć Szczęście1313.
Wystukał drżącymi dłońmi i nerwowo wpatrywał się w trzy kropki
pulsujące pod jego wypowiedzią.
Happiness1313:
Dlaczego nie masz duszy Aniołku?
Soulless_Angel:
A dlaczego ty jesteś taki szczęśliwy?
Happiness1313:
Szczęśliwa.
Soulless_Angel:
Co?
Happiness1313:
Jestem dziewczyną.
Soulless_Angel:
Aha.
Happiness1313:
A ty?
Soulles_Angel:
Chłopak.
Happiness1313:
Aha.
Przyglądał się kolejnym zdaniom pisanym przez nieznajomą. Przez moment
przesuwał palcami po klawiaturze, jakby zastanawiał się co powinien odpisać.
Happiness1313:
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Wyprzedziła go.
Soulless_Angel:
Ty na moje też.
Happiness1313:
Ja zapytałam pierwsza.
Soulless_Angel:
Trudno.
Dalszy przebieg rozmowy intrygował go jeszcze bardziej. Niecierpliwił
się w ciągu kilku chwil, kiedy dziewczyna nie pisała. Wreszcie usłyszał
charakterystyczne brzdąknięcie.
Happiness1313:
Nie wiem. Spodobało mi się to słowo.
Przeczytał i zaśmiał się słabo.
Happiness1313:
Teraz ty.
Dodała po chwili.
Soulless_Angel:
Ja też nie wiem.
Happiness1313:
Jak masz na imię?
Zapytała, a palec wskazujący Diego zawisnął nad literą „D”. Nie chciał
zdradzać nieznajomej swojej tożsamości. Wolał pozostać anonimowy.
Energicznie
zamknął klapę nawet go nie wyłączając. Nigdy nie pochwalał znajomości zawartych
przez Internet i sam starał się unikać takich kontaktów. Zawsze obawiał się, że
osoba po drugiej stronie może bardzo łatwo go oszukać czy nawet wykorzystać.
Korzystał z komunikatorów tylko jeśli musiał porozmawiać z kimś kogo już znał.
Nigdy nie pisał z nieznajomymi. Tak więc dlaczego z taką łatwością zapoznał się
z tą szczęśliwą dziewczyną?
Usłyszał ciche
pukanie do drzwi swojego pokoju, więc wypowiedział ciche „Proszę”. Odwrócił się
i spojrzał w stronę wejścia. Stała w nich Rose, która ze zdenerwowania
przeskakiwała z nogi na nogę.
– Możemy porozmawiać? – zapytała nerwowo, na co chłopak pokręcił
energicznie głową i zmarszczył czoło.
– Jasne. – odparł i poklepał miejsce na łóżku. Rose wgramoliła się na
niedawno wymieniany materac i usiadła po turecku.
– Chodzi o rodziców. – wymamrotała i spuściła głowę zakrywając twarz
kotarą z kasztanowych włosów. Podrapała tył głowy, jak zawsze kiedy się
denerwuje. Diego przełknął nerwowo ślinę i skupionym wzrokiem wpatrywał się w
siostrę, czekając na dalszy ciąg jej wypowiedzi. – Mama powiedziała, że tata
wyjechał gdzieś w sprawach bussinesowych, prawda? – chciała się upewnić, a
Diego tylko szybko pokiwał głową w odpowiedzi. – Ostatnio słyszałam jak
rozmawia z babcią. – przerwała i powoli podniosła podbródek, ukazując twarz
bratu. Oczy miała spuchnięte, a w kącikach dało się dostrzec pozostałości łez. Usta
były wyjątkowo blade, a policzki rozgrzane, z jasnoróżowym rumieńcem. – Z tego
co zrozumiałam, rodzice się rozstają. – dokończyła szeptem, a zaraz po tym
rzuciła się w ramiona brata, wybuchając głośnym płaczem. Diego objął dziewczynę
i zaczął gładzić jej splątane włosy. Nie odzywał się. Sam potrzebował kilka
chwil, aby zrozumieć całą sytuację.
Cześć wszystkim! Wybaczcie małe spóźnienie, ale rozdział wyglądał
trochę łyso, więc dodałam jeszcze jeden fragment. Ostrzegam, że mój dzisiejszy
nastrój jest dosyć nietypowy, więc notka może nie co odbiegać od tematu.
Czuję, że ten rozdział jest jednym z lepszych jakie napisałam, pomimo,
że zawaliłam kilka fragmentów. Osobiście część z Diego oraz ta z rozmową
pomiędzy Natalką i Sebą to moi ulubieńcy. Szczerze? Nie chce mi się odpowiadać
na komentarze, a właściwie komentarz. Dziękuję tylko Oli Ferro, która coś napisała.
Przepraszam, ten dopisek jest do niczego. Może jutro coś tu zmienię.
A