"Byłem sam kiedy przyszłaś
I uratowałaś mnie"
~ Happines
Długi korytarz,
który został urządzony w bardzo starodawnym stylu, od zawsze wydawał się Diego
wyjątkowo bezosobowy. Jedna ze ścian stanowiła tło dla rzędu identycznych
drzwi, które w żaden sposób nie informowały o właścicielu pomieszczenia
znajdującego się za nimi. Na przeciwległym murze wisiało kilka dzieł bardzo
znanych malarzy. Każde z nich musiało kosztować fortunę. Nie dało się zauważyć
żadnych wspólnych fotografii, rysunków czy dyplomów, których przecież w domu
znajdowało się na pęczki. Wszystkie poukrywane w pudełkach pod łóżkiem. Mogłaby tam zamieszkać każda rodzina.
Przymknął oczy,
przetarł powieki i po raz kolejny powtórzył w myślach przebieg planowanej
rozmowy. Wcześniej długo analizował i próbował odgadnąć wszelkie możliwe
wersje. Zależało mu, aby ten dialog zakończył się dla niego szczęśliwie.
Wahająco zajrzał do salonu i dostrzegł mamę, oglądającą telewizję.
– Możemy
porozmawiać? – wydukał bardzo niepewnie. W
nerwach zaczął strzelać kościami prawego palca serdecznego. Spuścił głowę i rozciągnął usta w cieniutką linię. Wyglądał
zupełnie jak dziecko, które czeka na wymierzenie kary.
– Słucham. –
oznajmiła zupełnie spokojnie, jakby nie dostrzegła napięcia. Nigdy nie dostrzegała. Nigdy.
Wskazała synowi miejsce na kanapie, na której sama siedziała. Chłopak opadł na
brzeg mebla.
– Chciałbym
zacząć pracować. W kawiarence za rogiem szukają kogoś do pomocy. – wyjaśnił drżącym
głosem i podniósł wzrok na mamę. Mrużyła oczy.
– Nie ma mowy. –
zabroniła stanowczo, nie podając żadnej konkretnej przyczyny i ścisnęła chudą
dłoń w pięść, jak gdyby szykowała się do walki.
– Mamo, posłuchaj… – zaczął, ale wzburzona kobieta szybko mu przerwała.
– Ja i twój
ojciec zarabiamy wystarczająco dużo. Nie rozumiem skąd w tobie taka potrzeba.
Nigdy nic ci nie brakowało! – ostatnie zdanie wykrzyczała z wyrzutem.
– Tu nie chodzi
o pieniądze! Potrzebuję kontaktu z rówieśnikami! – huknął, jakby chciał
pokazać, że potrafi głośniej.
– Myślisz, że
jak zatrudnisz się w jakiejś drugorzędnej kawiarni, to nagle zostaniesz duszą
towarzystwa?! – ryknęła podnosząc się z miejsca. Jeden, zero.
– Tak własnie
myślę! – znowu mamy remis. Pojawiła
się w nim myśl, że dawno nie kłócił się z nią w ten sposób.
– Póki
mieszkasz pod moim dachem, jak decyduję o takich rzeczach. – padła jedna z
najbardziej pospolitych formułek.
– Jutro jestem
umówiony na rozmowę i nie obchodzi mnie twoje zdanie. – podsumował, odrobinę
spokojniej, chwycił leżący na komodzie odtwarzacz MP3 i wyszedł, trzaskając
drzwiami.
Tego nie przewidział.
Tego nie przewidział.
☆☆☆
Ludmiła była zapewne jedyną osobą w okolicy, która nie zważała na paskudne warunki atmosferyczne. Wędrowała wypełnioną kałużami uliczką, podśpiewując przy tym jakąś piosenkę zasłyszaną niedawno w radiu. O dziwo, nie zwróciła uwagi na przemoknięte, zniszczone już pewnie, bordowe szpilki, przez które powoli zaczął napływać deszcz, mocząc stopy dziewczyny. Nie przeszkadzało jej, że ciemna kurtka z miękkiego, bardzo drogiego materiału, jest pokryta wodą. Na szczęście, sweterek w kolorze pasującym do butów uchronił się przez zimnymi kroplami. Ignorowała też ciecz, która osiadła na jasnych lokach.
Gdyby ktoś znajomy zauważył ją w tamtej chwili, prawdopodobnie stwierdziłby, że oszalała. Ludmiły Ferro nie widywało się w takich sytuacjach. Byłą perfekcjonistką, a przemoczone ubrania nie znajdowały się na liście rzeczy względnie dopuszczalnych. Właściwie, sama nie potrafiła sobie wytłumaczyć co stało się z jej osobowością. Od samego rana była wyjątkowo miła i nawet pozwoliła młodszej kuzynce, która razem z rodzicami zatrzymała się na weekend w jej rodzinnym domu, skorzystać z prywatnego laptopa.
Chwyciła w dłonie telefon wibrujący wściekle w seledynowej torebce przewieszonej przez ramię. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie uroczej brunetki, składającej dłonie w kształt serca. Podpisane zostało Jessi. Postanowiła zignorować, że dziewczyna pragnie się z nią skontaktować i gwałtownie dotknęła czerwonej słuchawki, jakby zapominając, że wystarczy delikatnie uśnięcie aby komórka zareagowała. Wzdychając, wepchnęła urządzenie z powrotem do torby.
– Przepraszam. – usłyszała ciche burknięcie i szybko zdała sobie sprawę, że w zamyśleniu zagrodziła komuś drogę. Tym kimś okazał się być dobrze zbudowany, młody mężczyzna, właściwie jeszcze chłopak, o ciemnobrązowych oczach i jeszcze ciemniejszych włosach, które opadały zabawnie na lewe oko pod wpływem ciężaru deszczu.
– Nic się nie stało. To moja wina. – odparła, przepełniając te kilka słów największą ilością słodyczy, jaką tylko potrafiła w sobie wskrzesić. Nie ukrywała – chłopak był przystojny i wypadałoby zrobić dobre wrażenie. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie nawzajem z uśmiechami wymalowanymi na twarzach.
– Jestem Sebastian. – przedstawił się, nawet jeśli wyjawianie swojego imienia nieznajomej potrąconej przypadkowo na chodniku, nie było zbyt naturalne.
– Ludmiła. – odpowiedziała, uścisnęła wyciągniętą wcześniej dłoń i odeszła spokojnie, odwracając się co chwilę, jakby sprawdzała czy nowo poznany zniknął już z zasięgu jej wzroku. W pewnym momencie Sebastian też odwrócił głowę, więc ich spojrzenia spotkały się w połowie drogi, malując w powietrzu niewidzialną linię.
Przyśpieszyła kroku i odeszła speszona.
☆☆☆
Spojrzał na
zegarek. Dwie po piątej. Jest już
spóźniony. Przecież nigdy nie był
punktualny. Nerwowo przebierał
nogami, co chwila nadeptując na ozdobione
błotem sznurówki. Nigdy ich nie
zawiązuje.
Nie dłużej niż
minutę później, otworzył drzwi kawiarni. Poczuł charakterystyczny zapach
uzależniającej cieczy i delikatną woń słodkich ptysi z kremem. Kiedyś babcia upiekła im takie. Rozejrzał
się po lokalu, ale wcześniej rozmawiał z właścicielem jedynie przez telefon,
więc nie miał pojęcia kogo się spodziewać. Leon, bo tak chyba przedstawił się
wczoraj, podszedł do niego moment później i zaprosił do niewielkiego
pomieszczenia niedaleko kuchni.
Rozmowa
przebiegła dość płynnie. Diego nie był zaskoczony tym co usłyszał. Zdołał nawet
przewidzieć kilka pytań, więc nie wahał się podczas odpowiadania. Młody mężczyzna szybko podjął decyzję.
– Czyli będziesz w stanie pracować tylko w weekendy, zgadza się? – zapytał na zakończenie, a Diego nerwowo strzelił palcem wskazującym. Brzydki nawyk, prawda?
– I w ciągu tygodnia, wieczorami. – poprawił, a mężczyzna kiwnął głową i przyciągnął dłonie pod brodę.
– Rozumiem. – dodał, przekrzywił głowę i przez następnych kilka sekund wpatrywał się w chłopaka. Zmarszczył wysokie czoło.
– Rozumiem. – dodał, przekrzywił głowę i przez następnych kilka sekund wpatrywał się w chłopaka. Zmarszczył wysokie czoło.
Chwyciła kilka
filiżanek z niedopitym, brązowym napojem i postawiła na sporej tacy obok talerzyka
ubrudzonego mahoniowym sosem. Zawsze bolało ją serce, kiedy musiała wyrzucać
resztki zamówionych dań. Nie rozumiała dlaczego ludzie często zamawiając
więcej, niż są w stanie zjeść. Taca zachwiała się w jej drżących rękach, a
naczynia ledwo uniknęły bolesnego kontaktu z ziemią. Odetchnęła głęboko i
ruszyła przed siebie.
Od najmłodszych
lat uważano ją za niezdarę. Często potykała się o własne nogi i raniła kolana
lub tłukła choinkowe bańki. Wydawało się, że z wiekiem ta cecha zanikła, ale bywały
chwile, właśnie takie jak ta, kiedy nic nie szło po jej myśli. Musiała nie
dostrzec chłopaka idącego z naprzeciwka, ponieważ cała zawartość filiżanek wylądowała
na jego śnieżnobiałej koszulce.
– Przepraszam! – zawołała, przyciągając do ust złożone ręce. Odruchowo
schyliła się aby pozbierać potłuczone szkło. Ostrożnie przekładała odłamki i
mamrotała pod nosem. Diego rozchylił delikatnie usta.
– Nic się nie stało. – zapewnił, przetarł dłonią po bawełnianej bluzce
i przykucnął obok. Posłał dziewczynie serdeczny uśmiech. Ta podniosła wzrok i
odpowiedziała tym samym. Dostrzegła przewieszony przez ramię bruneta
charakterystyczny, ciemnozielony uniform.
– Pracujesz tutaj? – zapytała, najwyraźniej, z ciekawości. Wydawało jej się, że nigdy wcześniej nie widziała chłopaka w kawiarni. Wygięła jasnoczerwone usta i podrapała
wilgotny kark. Powinna spiąć włosy.
– Jutro jest mój pierwszy dzień. – oznajmił i położył na tacy ostatni fragment talerza. Podniósł podstawkę i podał dziewczynie. Lewą dłonią zahaczył o chude palce Włoszki. Przeszedł ich synchroniczny dreszcz.
– Jestem Francesca. – przedstawiła się i wyciągnęła w stronę chłopaka drżącą ledwo zauważalnie rękę.
– Diego. – odpowiedział i uścisnął dłoń.
Odszedł, machając na pożegnanie.
Znowu zawaliłam. Zakładając tego bloga, myślałam, że będzie lepiej. Zawiodłam się też troszkę na ilości komentarzy, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Przepraszam, że z opóźnieniem, ale przed feriami musiałam jeszcze załatwić w szkole kilka spraw. Jak zapowiedziałam, na koniec odpowiem na komentarz pod poprzednim. Chciałam was też jakoś zachęcić do komentowania, więc proszę, abyście podały wasze daty urodzin. Może uda mi się sprawić niektórym z was jakieś niespodzianki?
A
Ola Ferro:
Dziękuję za komentarz! Naprawdę, nie ma mi czego zazdrościć. Co do par, nic nie zdradzę. Fedemiła, może będzie, może nie. Powiem tak - na pewno się pojawi, ale co zrobię z tym dalej przekonasz się wkrótce.
A
Ola Ferro:
Dziękuję za komentarz! Naprawdę, nie ma mi czego zazdrościć. Co do par, nic nie zdradzę. Fedemiła, może będzie, może nie. Powiem tak - na pewno się pojawi, ale co zrobię z tym dalej przekonasz się wkrótce.